niedziela, 29 czerwca 2014

Jakub Ćwiek - "Dreszcz"

Tytuł: Dreszcz
Autor: Jakub Ćwiek
Data Premiery: 20 marca 2013
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 296
Moja ocena: 6/10

Oto Dreszcz! Rock N' Roll is Not Dead! 
Keith Richards na osiedlu Tysiąclecia? Why not?! 
Rychu Zwierzchowski wiedzie żywot pasożyta-luzaka - sex drugs and rock n’roll. Pije, pali, gra na streecie i usilnie stara się nie znaleźć poważnej, regularnej pracy. Utrzymuje go córka, która co jakiś czas dba o uzupełnienie jego finansowych potrzeb.
Całe życie „Dreszcza” to koncerty i AC/DC ponad wszystko.
Są przyjaciele i wrogowie, choć tych drugich rzecz jasna więcej. Aż pewnego dnia „Dreszcz” obrywa piorunem i... zyskuje nowe super moce. Tylko czy to coś zmienia?
Jak to u Ćwieka bywa - muza głośno ryczy, a każda strona wali po uszach siłą decybeli. Tak było w „Kłamcy”, tak jest w „Dreszczu”. I dobrze.


Jakub Ćwiek powszechnie kojarzy się ze sławetnym "Kłamcą" i jego kontynuacją, o której nasłuchałam się wiele dobrego i nic złego, co zakrawa o małą anomalię. Moja ciekawość, co do twórczości Ćwieka wzrosła na tyle, by rozpocząć poszukiwania książek jego autorstwa i wcisnąć je na początek kolejki "do przeczytania". Los chciał jednak, bym nie trafiła na wychwalanego "Kłamcę" ale na nieco młodszego "Dreszcza", który jednak zaciekawił opisem na tyle, by nie uznać moich łowów za porażkę. Tak oto miałam swój "pierwszy raz" z twórczością pana Ćwieka. Co z tego się urodziło? 
Zacznijmy od początku, a jest on niebywale motywujący do dalszego czytania, gdyż rozpoczyna się od osobliwego i dość żartobliwego ostrzeżenia, po którym chęci do czytania rosną dwukrotnie:
"W trosce o Twoje zdrowie psychiczne, komfort wyznaniowoświatopoglądowt, orientację seksualną, zainteresowania sportowe i muzyczne, gusta dotyczące mody a także - a może przede wszystkim - wrażliwość na słowa powszechnie uważane za wulgarne o obelżywe pragnę przestrzec, iż gdy tylko skończy się ta strona i przewrócisz kartkę, jednocześnie skończy się dla Ciebie sfera ochronna. Możesz więc zaprzestać lektury w tym miejscu i przyjść na spotkanie autorskie, a ja narysuję Ci pod tym wstępem kwiatek jako symbol Twej nieskalanej niewinności"
Po takim wstępie i okładkowym opisie oczekiwałam dobrej zabawy podczas czytania, ogrom śmiesznych(!) żartów i sytuacji. Przewróciłam więc kartkę, zaprzepaszczając tym samym swoje szanse na kwiatuszka od autora, i rozpoczęłam lekturę.


Nie wiedząc od czego zacząć, rozpocznę od absurdu tej książki. Realizmu w niej tyle, co kot napłakał, a może i mniej. Trudno uwierzyć w wydarzenia, które się tam dzieją, nie ma nawet styczności z realnym światem. Jasne, fantasy to fantasy, nie ma być rzeczywiste, ale nawet przyziemne rzeczy i zachowania zwykłych ludzi są nieco abstrakcyjne. Weźmy motywy kierujące młodym Benjaminem, czy ktokolwiek mógłby uwierzyć, że porzucił dom i przyszłość, by stać się lokajem podstarzałego rockmana? Nie wydaje mi się. Możecie powiedzieć, że szukam dziury w całym, ale opisuje tylko swoje wrażenia, choć na pewno dużej części czytelników spodoba się takie postawienie sprawy lub nawet nie zwrócą szczególnej uwagi na takie szczegóły mi jednak rzuciło się to w oczy już w połowie książki, bo sytuacje są czasem wydumane, nie wiadomo po co i dlaczego akurat tak się dzieje lub dany bohater postępuje tak czy inaczej.
Jeśli chodzi o samych własnie bohaterów to są i to jacy! Ćwiek nie próżnował, bo książka obfituje w taką różnorodność postaci, że czego jak czego, ale inwencji twórczej to autorowi odmówić nie można. Mamy tutaj bowiem podstarzałego rockmana, grubego, poczciwego ślązaka, bogatego, nad wyrost poważnego anglika, bandę mimów z super mocami, szalonego doktora, ludzi posklejanych, niczym Frankenstein, z kawałków ciał świętych czy chociażby masowo ujawniających się superbohaterów. Niestety,wszyscy są tylko lekko zarysowani, łącznie z głównymi bohateramiŻyć nie umierać, powiedziałabym. Szkoda tylko, że książka jest zbyt krótka, by dobrze oddać charaktery ich wszystkich oraz wycisnąć możliwości z postaci do ostatniej kropli. Mogę zapewnić, iż taka różnorodność nie koliduje ze sobą tworząc książkę naćpaną dziwnymi ludźmi, ponieważ bohaterowie nie pojawiają się w książce równocześnie, a są dozowani, powiedziałabym, stopniowo w poszczególnych historiach zawartych w książce, by później połączyć się w mniej lub bardziej logiczną całość fabuły.

- Co mi się stało? - zapytał.

- Wersja dugo czy krótko?
- Krótka.
- Pieron cie ciulnoł.


Co do samego języka książki, jest tak, jak na początku ostrzegał autor. Mięsko leci na każdej stronie, bardziej lub mniej pasując do danej wypowiedzi, a postacie raczej nie przejmują się kwestami dydaktycznymi czy etycznymi ( nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało). Język jest stylizowany na potoczną mowę, jednak widać tutaj na siłę wprowadzane żarty, które towarzyszą niemal każdej wypowiedzi. Ćwiek chyba ze wszystkich sił starał się zrobić książkę, która bawi każdą literką, niestety nie do końca się udało. Trochę powiewa sztucznością, jednak spora część żartów rzeczywiście wywołuje drgania w kąciku ust, które można uznać za uśmiech. Wypowiedzi poczciwego Alojza, którego bardzo polubiłam, czasem ciężko odczytać, bo jego mowa naśladuje śląską gwarę i chyba miała pozwolić czytelnikom poczuć katowicki klimat. Intencje może i były dobre, ale przysporzył mnie i podejrzewam też, że wielu innym, nie lada wyzwania w postaci odszyfrowywania wypowiedzi grubego Alojzego. Ciężko się to czytało i czasem denerwowało, ale dało się przebrnąć.
Wydarzenia są nierealne i żywcem wyjęte z jakiegoś podrzędnego komiksu, ale niektóre sytuacje są po prostu trochę...żałosne? niesmaczne? Chodzi mi tu dokładnie o te wszystkie dziewoje, które zlatywały się do naszego Zwierza jak muchy, a i on nie szczędził nam lekcji marnego podrywu. Jakoś niezbyt mi było z wyobrażeniem podstarzałego mężczyzny i wijącej się wokół niego niegrzecznej osiemnastki (zazwyczaj oby tyle miała).
Mimo wszystkich tych wad i niedociągnięć książkę czyta się szybko i dość przyjemnie, jeśli przymruży się oko na to i owo oraz zaakceptuje nierealność wydarzeń i decyzji bohaterów. Na każdym kroku towarzyszy nam rock n' roll i ktoś, kto słucha podobnej muzyki będzie się czuł jak ryba w wodzie podczas lektury tej pozycji. Ja ze swoimi nieco cięższymi gustami muzycznymi również nie narzekałam.
Sama trochę się rozczarowałam. jednak to chyba przez to, iż miałam zbyt wygórowane wymagania co do książki, która niestety im nie sprostała. Podchodząc do niej bez oczekiwań na szał i fajerwerki stanie się nawet dobrym wypełniaczem wolnego czasu, swoistym odmóżdżaczem, jak ja to nazywam tego typu, niewymagające, książki.
It's a long way to the top panie Ćwiek. Zobaczymy czy Kłamca sprosta moim oczekiwaniom, mam nadzieję, że już niedługo.

                                                                                                                                                                                                         Evra.

sobota, 28 czerwca 2014

TAG: książki

Witam! Ja również postanowiłam odpowiedzieć na tag o książkach. :)


1. O jakiej porze dnia czytasz najczęściej?
Czytam z samego rana, zaraz po przebudzeniu, lub wieczorem. Lubię jednak także czytać popołudniami, kiedy na dworze ulewa, a ja grzeję się w domu pod kocykiem i z kubkiem gorącej herbaty w ręku.

2. Gdzie czytasz?
Czytam na łóżku w moim pokoju. Jest to moje ulubione miejsce! Zdarza mi się także czytać przy biurku, na ławce na przystanku lub, w roku szkolnym, w szkole.

3. Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?
Zdecydowanie fantastykę. Uwielbiam ten gatunek właściwie od niedawna.

4. Jaką ostatnio książkę kupiłaś/dostałaś?
Ostatnio dostałam książkę "Testament bibliofila" Arkadiusza Niemirskiego.

5. Co czytałaś ostatnio?
Ostatnio czytałam "Miasto szkła" Cassandry Clare. Serią "Dary Anioła" jestem wprost oczarowana. Naprawdę polecam!

środa, 25 czerwca 2014

Pierwszy wygrany konkurs + krótka historyjka o kocie

Ponad tydzień temu wzięłam udział w konkursie na blogu: Kronika Kota Nakręcacza, na który serdecznie zapraszam. Konkurs o wdzięcznym tytule "Z Murakamim w tle", polegał na odpowiedzi na pytanie:

co może łączyć dwa księżyce, zaginionego kota, wyschniętą studnię, górskie sanatorium, ZOO w czasie wojny, modelkę uszu i dworzec kolejowy.



Oto nagrody: [zdjęcie pochodzi z powyższego bloga]



A oto obiecana historyjka, czyli moja odpowiedz na pytanie:
Z prowincjonalnego ZOO w czasach II wojny światowej uciekł kot, a że uciekł, to władze uznały go za zaginionego. Tak oto zrodził się główny bohater naszego krótkiego (!) opowiadania, czyli Zaginiony Kot. Na przekór psom postanowił zostać Kotem, Który Jeździł Koleją, więc wsiadł w jedną z nich i rozpoczął swą podróż z zamiarem zakończenia jej w tuńczykowym raju. Niestety, czy raczej stety przysnęło się biednemu kotałce i dojechał aż do górskiego sanatorium. Jak to kot, a co dopiero zaginiony, musiał obadać wszystko w około i tak też trafił na wyschniętą studnię. Ciekawość bywa zgubna, bowiem nasz Zaginiony Kotek wpadł do studni, a cóż na jej dnie? Dziwna dziewoja podająca się za modelkę uszu! Tak, uszu! Ponieważ mądremu kotu coś nie pasowało wdał się w konwersację z ową pięknością i tak też dowiedział się, iż pani jest przybyszem z przyszłości. Kiedy tylko posiadł ową informację ziemia zaczęła się trząść, niesamowity hałas i harmider. Cóż Kocię mogło sobie pomyśleć? Koniec świata pewnikiem! Z błędu wyprowadziła go modelka uszu, która powiedziała, iż to nie wyschnięta studnia, ale wynalazek zwany rakietą, a oni lecą teraz na wycieczkę na dwa księżyce Marsa (ponoć jego wuj ze strony dziadka ojca wykupił wycieczkę dla każdego kota z jego rodu). I co? Ano Zagubiony Kociak przestał być zagubionym., a stał się emigrantem planety Ziemia.

Mam nadzieję, że Wam się podoba, bo ja bardzo się cieszę, iż wreszcie cośkolwiek udało mi się wygrać i to dzięki marnym bazgrołom! Zapraszam również do zapoznania się z innymi nagrodzonymi odpowiedziami

                                                                                                                                                    Evra

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Luca Caioli - ''Messi: Historia chłopca, który stał się legendą''

Tytuł: ''Messi: Historia chłopca, który stał się legendą.''
Tytuł oryginalny: ''Messi: The Inside Story of the Boy Who Became a Legend''
Autor: Luca Caioli
Autor tłumaczenia: Barbara Bardadyn
Data pierwszego wydania: 2011r.
Data drugiego wydania: 2013r. 
Wydawca: SQN
Gatunek: Biografia
Liczba stron: 365
Moja ocena: 10/10

VIVA ARGENTINA!

Nie potrafię być obiektywna wobec tej książki. Nie ocenię tego jak bardzo złożona jest fabuła, nie ocenię języka literackiego i nie zwrócę uwagi na estetykę tekstu. Nie spodziewajcie się zobaczyć długiej recenzji, bo ja w trakcie jej pisania siedzę w koszulce z nazwiskiem Messi i oglądam powtórkę meczu Argentyna-Iran. Trzeci raz, bo może przeoczyłam jakieś zagranie Pchły. Legendy na punkcie której oszalałam po obejrzeniu pierwszego meczu Barcelony. Człowieka, który zaraził mnie miłością do piłki nożnej. Wystarczyło jedno jego podanie, żebym zapragnęła robić to samo. Grać.



Lionel Messi - chłopiec, który urodził się 24 czerwca 1987 roku (tak, jutro kończy 27 lat) w Rosario. Nie ukrywajmy, Lio miał szczęśliwe dzieciństwo. Kochających rodziców, rodzeństwo i babcię. To rodzina zaraziła w nim miłość do piłki nożnej. Do rozpoczęcia jego kariery najbardziej przyczyniła się jego babcia - Celia, która jako pierwsza zaprowadziła go na trening drużyny Grandoli i namówiła trenera Aparicio, aby jej wnuk mógł zagrać w jednym meczu. Od tego właśnie się zaczęło..



Polecam tą książkę nie tylko fanom Leo, ale także osobom, które w ogóle nie interesują się piłki nożnej. To historia, która może być motywacją do walki o swoje marzenia. W końcu Messi wcale nie miał łatwiej od nas. Niski wzrost, szczupła budowa ciała.. To były przeszkody, które pokonał. Z biografii dowiemy się o nim wiele, ale nie są w niej przedstawione sztywne fakty. Bardzo podobało mi się to, że wypowiadają się w niej różne osoby. Rodzina, przyjaciele, trenerzy, ale także zawodnicy przeciwnych drużyn i ludzie, który nie zawsze kibicowali Pchle. 


Czytając tą książkę czułam się, jakbym rozmawiała z Leo. Uważam, że Luca oddał idealnie uczucia i emocje, które towarzyszyły mu po porażkach i zwycięstwach. Dowiedziałam się jaki jest Messi, poznałam jego charakter i pokochałam go jeszcze bardziej.

Dobra biografia dobrego piłkarza, czego chcieć więcej? :)

niedziela, 22 czerwca 2014

Sarah Lotz - "Troje"

Tytuł: Troje
Tytuł oryginalny: The Three
Autor: Sarah Lotz
Data Premiery: 22 maja 2014
Wydawca: Akurat
Liczba stron: 480
Moja ocena: 7/10

"Cztery katastrofy.
Troje ocalonych.
Przesłanie, które zmieni losy świata.

Czarny czwartek. Dzień, którego nie sposób zapomnieć. Dzień, w którym niemal równocześnie w czterech miejscach na świecie dochodzi do katastrof wielkich samolotów pasażerskich. Giną setki ludzi, przeżywa tylko czworo. Jedną z nich jest Pamela May Donald. Leżąc w pogorzelisku, wśród poskręcanych fragmentów kadłuba i zmasakrowanych szczątków współpasażerów, nagrywa na komórkę wiadomość, która wstrząśnie światem. Wkrótce potem umiera.
Zostaje ich tylko troje.

To dzieci, jakimś cudem prawie niedraśnięte, co nie znaczy, że niezmienione. Wokół nich i z nimi zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Nie uchodzi to uwagi religijnych fanatyków na całym świecie. Pojawiają się domysły, podejrzenia i teorie. Niektóre intrygujące, inne fantastyczne, jeszcze inne groźne. Wreszcie komuś przychodzi do głowy myśl, że musi być jeszcze jeden ocalony. Jeszcze jedno cudowne dziecko. Rozpoczynają się poszukiwania, a raczej polowanie.

I wtedy świat zmienia się do końca."

Jeszcze nigdy nie miałam sytuacji, by książka wywołała u mnie tak mieszane uczucia. Zbierałam się dość długo do tej recenzji, ale i samo przeczytanie jej zajęło mi sporo czasu, choć to tylko częściowo wina samej książki, do której jakoś niespecjalnie mnie ciągnęło. Na wstępie mogę powiedzieć, iż ta pozycja mnie zaskoczyła, po pierwszym rozdziale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Moje wyobrażenia minęły się z rzeczywistością głownie w kwestii wątków, na których się skupiano, bo na formę "książki w książce" byłam przygotowana i niespecjalnie mnie to zdziwiło, jak niektórych czytelników. Zazwyczaj, kiedy moje oczekiwania są inne niż treść książki, czuję rozczarowanie. W przypadku "Trojga" było nieco inaczej. Owszem, rozczarowałam się nieco lecz treść książki usatysfakcjonowała mnie pod innymi względami, tak więc nie można zaliczyć tej pozycji do straconych.



                     
Cóż mogę powiedzieć o tej książce? Pierwsze słowo, jakie nasuwa mi się, by ją opisać, to niepokojąca. Nie możemy tutaj mówić o konkretnych bohaterach, ponieważ książka, jak już wszyscy wiemy, składa się z wywiadów z osobami, które w jakiś sposób są związane z katastrofami, raportów różnorakich komisji oraz artykułów z gazet. Autorka w ten sposób roztoczyła bardzo realistyczną wizję świata, w którym owe katastrofy miały miejsce, na tyle, by podczas czytania czasem łapać się na myślach, iż rzeczywiście coś takiego się wydarzyło i szukać informacji o nich w swojej pamięci. Niektóre części książki wprowadzają suche fakty na temat czarnego czwartku inne zaś prezentują nieco tajemnicze i wprowadzające trochę grozy, czy raczej niepokoju, wypowiedzi osób związanych z Trójką, która przeżyła. Na pewno nie jest to często spotykany sposób pisania książki, jednak dodał on jej swego rodzaju profesjonalizmu i dzięki niemu, jak już wspomniałam, książka nabrała rzeczywistego tonu i jesteśmy w stanie uwierzyć w niemal każde wydarzenie, które jest tam opisane. Klimat książki potęguje uczucie tajemnicy i niepokoju, które towarzyszy nam od pierwszego, intrygującego, rozdziału. Jest to tego rodzaju uczucie, przez które prze się do przodu przez książkę, nie zawsze bardzo wciągającą, byle tylko dowiedzieć się o co tak naprawdę tutaj chodzi. No właśnie, o co tak naprawdę tutaj chodzi? Dlaczego Troje, wbrew niemożliwemu, przeżyło? Wszystkie "dlaczego" cisną mi się na usta już po przeczytaniu kilkunastu stron.


"Wciąż znajdują jakieś resztki. Kości, kawałki metalu...Wypełzają z ziemi jak odłamki pocisku z rany. Ziemia ich nie chce."

Jako miłośniczka wszelkiego rodzaju fantastyki miałam nadzieję na skupienie się na owej trójce dzieci, które jakimś cudem przeżyły. Na dochodzeniu do tego, dlaczego tak się stało, dlaczego akurat tego dnia. Stopniowym odkrywaniu, dlaczego są inne, niż przed katastrofą i tym, dlaczego dziwne rzeczy dzieją się w ich otoczeniu. Myślę, że wtedy książka pochłonęłaby mnie bez reszty. Takie głębsze wejście w sferę fantastyki i pominięcie racjonalizmu, który towarzyszy nam przez praktycznie całą powieść, z pominięciem kilku ostatnich kartek. Autorka zdecydowała się iść jednak w inną stronę i skupiać się na tym, co wypełza na światło dzienne i jest powszechne w mediach lub tym, co wiedzą osoby związane z którąkolwiek katastrofą. Oczywiście, były teorie spiskowe, jak ta o Czterech Jeźdźcach Apokalipsy, czy Obcych, ale to w książce pokazane było jako totalne bzdury i miało raczej pokazać ogólny zamęt, jaki wprowadziły katastrofy, a nie ukazać możliwe rozwiązanie zagadki dotyczącej przeżycia dzieci i poważne spekulacje.
Trochę mnie to rozczarowało, byłam bardzo ciekawa, co kryje za sobą Troje, nie pogardziłabym również fragmentami pisanymi z perspektywy któregoś z dzieci, ponieważ ich zachowanie obserwowane przez najbliższe im osoby było, powiedzmy szczerze, niecodzienne i dziwne, czasami wprawiające w osłupienie. Rozczarowało mnie również zakończenie, w którym miałam jednak nadzieje na jakieś wyjaśnienie, ale choć nie jest ono już częścią wywiadu lub artykułu, tylko relacją dziennikarki opisującej wszystko, to nie było to tym, czego oczekiwałam. Jasne, podobało mi się bardziej niż reszta, było podobne do pierwszego rozdziału, który był bardzo intrygujący, ale jednak pozostawia nam ono niedosyt i niejasne rozwiązanie całej sytuacji. Z pewnością znajdzie się grupa, której takie zakończenie się spodoba, ale mnie jednak ono nie wystarczy - liczyłam na coś więcej.


Książka niesie za sobą jednak bardzo ważny przekaz. Media, media everywhere. Jak można się domyślić, były one zmorą każdej rodziny, ba, każdej osoby, związanej z katastrofami a co dopiero którymkolwiek z Trojga. Ukazane mamy tu destrukcyjny wpływ środków przekazu. I to nie tylko na ludzi, nie nie. Media nie tylko niszczą psychikę osób opiekujących się dziećmi, mają wpływ na cały ustrój USA! Teorie spiskowe, tak błazeńsko traktowane przez racjonalnie myślących ludzi, zyskują niewyobrażalne poparcie i rosną do wielkości ogromnych sekt, które robią się niebezpieczne. Myślę, że książka celowo skupiła się na takiej formie przekazu, by pokazać jak jedno wydarzenie potrafi zniszczyć nasze dotychczasowe życie, nawet cały nasz świat. Jest to ważne i niewątpliwie autorka manipuluje słowem w bardzo dobry sposób przekazując to, co chcę, tak by dojść do konkretnych wniosków, ja jednak wciąż wolałabym nieco mniej "poważną" powieść, jednak ja jestem zboczeńcem na punkcie fantastyki i po prostu lepiej, szybciej i przyjemniej czytałoby się coś, co ma fabułę i skupia się na nieco innym aspekcie historii czarnego czwartku.
Niemniej jednak książkę oceniam jako dobrą, nie porwała mnie, niezbyt wciągnęła, ale niesie coś za sobą, a to jest równie ważne w dobie popularności cienkich jak barszcz paramore romance (nie, nie twierdzę, że wszystkie takie są). Jestem przekonana, że dużo osób nie podzieli mojego zdania i przypadnie im do gustu to, jak napisana jest książka i na czym się skupia. Enjoy!

A tu mały trailer książki, polecam obejrzeć, kto jeszcze nie widział:



                                                                                                                                                  Evra.

piątek, 20 czerwca 2014

TAG: Książki

Źródło: http://polka-w-usa.blogspot.com/2012/08/tag-ksiazki.html

Nominuję wszystkich twórców bloga, oraz chętnych czytelników. Zachęcam do odpowiedzenia na te kilka prostych pytań, które w pewien sposób przedstawią nasze upodobania i pomogą się poznać.



O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Wieczorem, wtedy mam najwięcej czasu i energii. W wakacje zdarza mi się siedzieć z książką od 20 do 5 rano. W okresie szkolnym zazwyczaj czytam rano i w południe, podczas przerw. 

Gdzie czytasz?
Najchętniej w domu, aczkolwiek często zdarza mi się sięgnąć po jakąś ciekawą powieść w nudnych chwilach np. podczas wolnych lekcji, spotkań rodzinnych, lub w samochodzie.

Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?
Nie mam żadnych ograniczeń, ostatnio najczęściej sięgam po biografie, ale lubię też kryminały i powieści psychologiczne. Wszystkie książki, które przedstawiają osobowość i zdolności człowieka będą mnie ciekawić. Nie przepadam za fantastyką.

Jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś?
Kupiłam książkę ''Messi'', a od siostry pożyczyłam najgorszy tytuł ostatniego roku, czyli ''50 twarzy Greya''.

Co czytałaś ostatnio?
''Wielki Gatsby'', który niesamowicie mnie zawiódł. Recenzja znajduje się na blogu.

Co czytasz obecnie?
''Messi'' - biografię mojego ulubionego piłkarza i zarazem najprzystojniejszego mężczyzny poniżej 170cm wzrostu.

Jaką postać z tej książki lubisz najbardziej?
Tytułowego bohatera, czyli absolutną gwiazdę piłki nożnej. Dobre wrażenie na mnie zrobił też jego ojciec, aczkolwiek o nim nie wiem zbyt dużo.

Używasz zakładek, czy zaginasz rogi?
Zazwyczaj zostawiam książkę otwartą i odwracam ją na drugą stronę, rzadko zdarza mi się zaginać rogi, a teraz planuję kupić jakieś fajne zakładki (lub wydrukować je).



E-book, czy audiobook?
Żadne z wymienionych, nic nie zastąpi papierowej książki. Wersje elektroniczne nie mają takiego klimatu.

Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Lubiłam serię ''Martynka'', ale nie pamiętam żadnych konkretnych tytułów. Wtedy czytała mi mama, a od 6 roku życia zaczęłam czytać poważniejsze książki. Wypożyczyłam w bibliotece historie nastolatków, które bardzo mi się wtedy podobały.

Książka, która tak bardzo Ci się nie podobała, że ją odłożyłaś..
Wszystkie lektury z podziałem na role, nie umiem czytać tego typu książek.

Książka, o której nie mogłaś przestać myśleć przez długi czas..
''My dzieci z dworca zoo'' - zafascynowała mnie na rok(!)

Najładniejszą okładkę w Twoim zbiorze ma..
''Messi'' :D

Jaka książka według Ciebie powinna zostać zekranizowana?
Nie wiem, nie oglądam ekranizacji książek, które mi się podobały. Zbyt duża jest wtedy szansa na to, że się zawiodę. 

Czy pilnie czytałaś wszystkie lektury?
W podstawówce tak, w gimnazjum nie przeczytałam ani jednej.

Twoja ulubiona lektura..
Nie podobała mi się żadna z przeczytanych lektur, oczywiście nie wliczam w to ''Harrego Pottera''.

Wypożyczasz książki?
Tak, ale zdecydowaną większość książek kupuję.


Jaką książkę zabrałabyś na bezludną wyspę?
''Doktor sen'' - jedna z moich ulubionych książek, stosunkowo długa. Za każdym razem odkrywam w niej coś nowego.

Książka, którą chcesz mieć.
Biografia Diego Maradonny i ''Lśnienie''.



To już wszystko na dziś, zobaczymy się w kolejnym poście. :)

Brzydzę się ludźmi, którzy nie czytają książek.

[Książka] "Na południe od granicy, na zachód od słońca" - Haruki Murakami

tytuł oryginalny: Kokkyou-no minami, taiyou-no nishi
tłumaczenie: Aldona Możdżyńska
wydawnictwo: Muza
rok wydania: 2014
okładka: miękka
liczba stron: 224
gatunek: obyczajowe, dramat
ISBN: 978-83-7758-504-7
moja ocena: 7/10

Przyznam szczerze, że książek Murakamiego poszukiwałam od dłuższego czasu. Przyznam też, że to nie tylko dlatego, że sam w sobie zbiera dobre opinie, jednak chciałam poznać punkt widzenia Japończyka, gdyż Japonia leży w luźnych granicach moich zainteresowań. Gdy w końcu zobaczyłam wydanie kieszonkowe powieści tego autora po tak atrakcyjnej cenie - 9 zł, zdecydowałam się zakupić książkę. Nie żałuję, mimo tego, że jednak trochę się rozczarowałam. Pocieszam się jednak faktem, że akurat trafiłam na gorszą książkę pana Murakamiego, jakie napisał. Oczywiście, według internautów z różnych portali książkowych.

Przez kolejne dwieście dwadzieścia cztery strony jesteśmy świadkami przeżyć Hajime. Wszystko rozpoczyna się, gdy dwunastoletni chłopak poznaje kulejącą Shimamoto. Chłopak i dziewczyna świetnie się dogadują i w końcu zostają przyjaciółmi. Niestety, nadchodzi czas, kiedy muszą się oni rozstać, gdyż Hajime wyprowadza się kilka ulic dalej. Przez wiele lat przyjaciele nie utrzymywali kontaktów, aż w końcu, w wieku trzydziestu siedmiu lat, kiedy główny bohater założył już rodzinę i ma stałą pracę, ponownie spotyka swoją miłość z dzieciństwa. Okazało się, że uczucie przetrwało. Mężczyzna staje przed decyzją, która może zmienić jego dotychczasowe życie: czy porzucić wszystko dla Shimamoto, czy nie poddać się uczuciu, które żyło w nim przez ostatnie dwadzieścia parę lat?

Przyznam, że nie przepadam za obyczajówkami. "Na południe od granicy, na zachód od słońca" jednak bardzo mnie wciągnęło w swój świat. Nie można uświadczyć tutaj dynamicznej akcji, jednakże coś sprawia, że od lektury naprawdę ciężko jest się oderwać. Fabuła została naprawdę ciekawe poprowadzona. Książkę można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich to okres od narodzin głównego bohatera do momentu, gdy po raz drugi spotyka swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, druga część natomiast to wydarzenia po ich spotkaniu aż do końca książki. Oba te elementy są od siebie różne, a mimo to stanowią całość.

Myślę, że najważniejszym elementem książek obyczajowych są postaci. W tej powieści Murakamiego bohaterowie są po prostu z krwi i kości - mają swoje wady i zalety, o których nie raz nie wstydzą się mówić, a innym razem pragną je ukrywać. Pomimo różnic wiekowych czy kulturowych (w końcu Japonia i Polska to dwie zupełnie odmienne najce!), byłam w stanie utożsamić się bohaterami. Ba, momentami nawet im współczułam czy przeżywałam z nimi wspólną radość!

"Na południe od granicy, na zachód od słońca" nie jest powieścią dla każdego. Autor nie szczędzi sobie na opisach scen seksu, których w całej książce jest kilka. Nie każdemu do gustu przypadnie także tematyka. Czy polecam? Tak, chociaż nie jest to najlepsza powieść obyczajowa, z jaką miałam okazję się zapoznać.

[Recenzja oryginalnie została umieszczona na: dom-z-ksiazkami.blogspot.com]

czwartek, 19 czerwca 2014

F. Scott Fitzgerald - ''Wielki Gatsby''

Tytuł: "Wielki Gatsby"
Tytuł oryginalny: "The Great Gatsby"
Autor: F.Scott Fitzgerald
Autor tłumaczenia: Ariadna Demkowska-Bohdziewicz*
Data wydania: 10 kwietnia 1925 rok
Data wydania w Polsce: 1985 rok
Miejsce wydania: USA
Wydawca: ''Książka i wiedza''*
Gatunek: Powieść
Moja ocena 4/10

Mam wyrzuty sumienia. W tym roku całkowicie zaniedbałam czytanie. Kiedyś jedna książka na tydzień to było moje całkowite minimum i tylko w okresach świątecznych zdarzało mi się nie sięgnąć po żadną powieść. A teraz? W sierpniu kupiłam kilka książek, na święta dostałam kolejne, a ani jedna nie trafiła w moje ręce.. Mogę się tłumaczyć brakiem czasu, ale lenistwo było największą przyczyną zaniedbania. W wakacje postanowiłam to zmienić. Znalazłam stronę ''100 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią'' i postanowiłam sięgnąć m.in. po ''Gatsby'ego''.

Nick Carraway przeprowadza się do Long Island, a jego sąsiadem staje się niezwykle zamożny człowiek - Jay Gatsby, który organizuje bardzo wystawne przyjęcia. Nick pewnego dnia zostaje zaproszony na kolację do swojej kuzynki Daisy i jej męża Toma, którzy planują zeswatać go z Jordan Baker - wysportowaną, młodą kobietą. Niestety plany krzyżują się, kiedy do Toma dzwoni jego kochanka - Myrtle Wilson. Kilka dni później mężczyźni odwiedzają salon samochodowy jej męża i zabierają kobietę na imprezę, podczas której dochodzi do kłótni między zakochanymi.

Wkrótce potem Carraway zostaje zaproszony na jedno z przyjęć u Jay'a, który chce, aby ten umówił go ze swoją kuzynką - Daisy. Znajomość Gatsby'ego i Panny Buchanan rozkwita, a ich uczucia rodzą się na nowo. Para spotyka się w hotelu z Tomem (przyzwoitkami są Nick i Jordan), aby wyjaśnić mu całą sytuację, chociaż to Jay odgrywa główną rolę w konwersacji. Podczas drogi powrotnej zdarza się wypadek - Daisy potrąca Myrtle, która w akcie miłości do Buchanana wybiegła na ulicę. Gatsby bierze całą winę na siebie. Wilson nie może pogodzić się ze śmiercią żony i zabija rzekomego mordercę, a sam popełnia samobójstwo. Sprawami związanymi z pogrzebem zajmuje się Carraway, któremu z trudnością udaje się znaleźć jakichkolwiek chętnych do pożegnania jego przyjaciela, bo wszyscy kochali go tylko podczas organizowanych imprez. Nick wini za śmierć swojego przyjaciela, Toma i w akcie pożegnania ostatni raz podaje mu rękę. Wcześniej zrywa także znajomość z Panną Baker.

Książka jest krótka i lekka, czyta się ją szybko, chociaż mnie bardzo nudziła jej treść (niezwykle rzadko zdarza się, aby jakakolwiek powieść mnie nie zaciekawiła) - według mnie fabuła jest zbyt banalna i niezbyt rozbudowana. Chętnie przeczytałabym więcej o życiu Nicka, chciałabym też ujrzeć wątek związku Carrawaya z Jordan, ale ominęłabym bym raczej tak szczegółowy opis romansu Toma, który według mnie był niepotrzebny. Oczywiście przesłanie jest proste - ''Nie zawsze pieniądze dają w życiu szczęście, a uczuć nie da się kupić'', chociaż każdy może interpretować dzieło Fitzgeralda inaczej. Zbyt wiele książek opowiadało już taką historię, chociaż ta podobno jest niezwykła i przedstawia ludzką chciwość w nowy sposób. Muszę przyznać, że nie skupiłam się na treści książki i pewnie wiele ciekawych wątków mnie ominęło, ale historia zdobycia majątku przez głównego bohatera jest dla mnie niezrozumiała. Być może przeczytam ją jeszcze raz, lub obejrzę jej ekranizację do której zachęcają mnie pozytywne recenzje. W każdym razie - polecam książkę osobom, które szukają czegoś stosunkowo lekkiego na weekend, ale nie polecam jej tym, którzy spodziewają się czegoś zdumiewającego. Ciekawi mnie to, że wiele osób szaleje na jej punkcie. No cóż.. Ja jej fenomenu nie odkryłam.

*Informacje dotyczą mojej wersji, w każdej wersji będą inne

~Aktualnie nie mam dostępu do komputera, chociaż mam nadzieję na dodanie postu jeszcze jutro. W najbliższym czasie będę pisać raczej mało, chociaż w kolejce czekają m.in. biografia "Messi'', filmy do obejrzenia w wakacje, oraz moje zdanie o Grey'u ( muszę go najpierw przeczytać).






piątek, 13 czerwca 2014

Mira Grant - "Feed"

Tytuł:                    Feed
Tytuł Oryginalny: Feed
Autor:                   Mira Grant
Cykl:                     Przegląd Końca Świata
Data Premiery:     7 listopada 2012
Wydawca:             Sine Qua Non
Liczba stron:         496
Ocena:                   9,5/10

"Rok 2014. Wynaleźliśmy lek na raka. Pokonaliśmy grypę i przeziębienie. Niestety stworzyliśmy też coś nowego, strasznego, coś, czego nikt nie mógł zatrzymać. Infekcja rozprzestrzeniła się szybko, wirus przejmował kontrolę nad ciałami i umysłami, wydając jedno tylko polecenie: jedz!


Upłynęło 20 lat. Georgia i Shaun Mason są na tropie największej historii w ich życiu – mrocznej konspiracji stojącej za infekcją. Prawda musi wyjść na jaw, nawet jeśli jest śmiertelna."



Kiedy przeczytam dobrą książkę mam wrażenie, że to już koniec, że nie ma już niczego dobrego, czego bym nie przeczytała. Nigdy już nie trafię na tak dobrą książkę, jak ta, którą właśnie odłożyłam i moja dalsza książkowa przygoda skazana jest na dryfowanie od pozycji dobrej aż po fatalną, ale nigdy nie wypłynę na wyspę, którą nazwałabym "świetną". Wtedy właśnie trafiam na perełki, takie jak "Feed" i moja nadzieja odżywa od nowa, by z ostatnim wyrazem, ostatnią literką, zatonąć znów w przekonaniu, iż nie ma już nic lepszego do przeczytania. Oczywiście podejście mam czysto irracjonalne, ale doskonale obrazuje, jak książki, takie jak "Feed", potrafią mnie zaskoczyć w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

"Marburg Amberlee było cudem, tak jak Kellis lekarstwem, ale razem stali się przyczynkiem do zmiany biegu historii ludzkości. Dokonali tego razem. Nikt już nie ma raka ani przeziębienia. Jedynym problemem są żywe trupy."

Powiecie zapewne: zombie, zombie znowuu, to nie moje klimaty. A wiecie, co ja wam odpowiem? Zombie są chyba wątkiem, na którym został położony najmniejszy nacisk w tej książce. Zombie przewijają się w tle, są czynnikiem, na który trzeba uważać, lecz w większości wtapiają się w tło i tworzą odpowiedni klimat i podłoże dla politycznej części książki, czyli głównego wątku.Czytając książki i widząc seriale o tej tematyce (tak, jestem maniakiem TWD) zawsze zastanawiałam się, jak zombie mogły zniszczyć całą ludzkość. Hej, przecież mamy wojsko, zabezpieczenia i inne pierdoły, po prostu jakaś część musiała przetrwać i wytworzyć cywilizację. Ale nie, wszelkie książki, przynajmniej te, które są mi znane, mówią: Fuck logic, zrobimy po swojemu. Wszystkie, oprócz Feed. Tutaj mamy świat dopracowany w każdym calu, wszystko jest logiczne i spójne, aż czasem liczne wyjaśnienia w postaci monologów Georgi zaczynają się dłużyć, ale nie jest to mankament. Myślę, że jeśli przyszłoby nam przeżyć apokalipsę zombie, to nasz świat mógłby właśnie tak wyglądać. Każdy element fabuły zazębia się z innym, dopasowanym do siebie, nie znalazłam wątku, który byłby bez sensu, nielogiczny, czy nie ubarwiał całości w pozytywny sposób. Czytając książkę, mamy tak realne odczucia, jakby to naprawdę się działo, jakby istniał świat funkcjonujący na takich zasadach. Nazwałabym to nawet hiperrealizmem, ale nie wiem, czy można stosować takowe sformułowania w kontekście książek. W każdym razie świat przedstawiony w powieści jest niemal idealny, realia są bardzo dokładnie odtworzone i nie mamy tutaj pozbawionych sensu zachować czy sytuacji, wszystko i wszyscy ma tu swoje miejsce.


Na pochwałę zasługuje nie tylko świat zbudowany, ale także sami bohaterowie. Georgia i Shoun, czyni Ci główni są po prostu boscy. Nie umiem tego inaczej wyrazić, ta dwójka idealnie się dopełnia, są swoimi przeciwnościami, a jednak jedno bez drugiego to już nie to samo, brakuje wtedy tej najważniejszej części. Zdawałoby się, że powieść bez choćby najmniejszego wątku miłosnego wypada blado, ale tutaj mamy perfekcyjny dowód, iż tak nie jest. Każde z rodzeństwa dałoby się zabić za drugie, więź ich łącząca jest świetnie ukazana, a żarty i cięte odzywki są dobrze wpasowane w całokształt narracji. Nie tylko postacie głównych bohaterów plasuje się wysoki w rankingu najlepiej wykreowanych postaci. Zresztą każda sylwetką, która przewija się przez stronice książki posiada własne "ja", pierwszo czy drugoplanowa, ale też zupełnie pobocza. Autorka zadała sobie przy tym wiele trudu i udało jej się stworzyć sylwetki silnych, niezależnych bohaterów, którzy wiedzą, czego chcą i jak to osiągnąć, czy to poprzez tykanie patykiem głodnego zombie, manipulację czy nie do końca legalne środki, a jednocześnie udało jej się uniknąć efektu  
przerysowania i sztuczności postaci, co niestety bardzo często spotykam w książkach. 

Cóż mnie jeszcze urzekło? Sam język powieści. Po 20 stronach stwierdziłam: Hell yeah! Grant świetnie posługuje się językiem potocznym, cała książka utrzymana jest w klimacie towarzyskich rozmów, a nie silącego się na powagę literackiego tonu, a jednocześnie nie mamy tutaj niepasującego młodzieżowego slangu, który pasowałby do tej książki jak kot do szczekania. Cięte dialogi i wszechobecny humor (uwaga, żarty rzeczywiście są śmieszne!) sprawiają, że książkę czyta się z przyjemnością podśmiewając się niemal przy co poniektórych kwestiach wypowiedzianych przez postacie.

"Czasami musisz sobie odpuścić i dać się ponieś biegowi wydarzeń"

Dobrze odzwierciedlona rzeczywistość w powieści ma też swoje minusy. Przez tłumaczenie wielu kwestii, zwyczajów i ogólnego funkcjonowania świata w nowym wydaniu, fabuła jest nieco rozciągnięta w czasie, co miłośników parcia do przodu w szalonym tempie może nieco nużyć, ale mi to pasowało. Żeby poznać tajniki świata trzeba czasu, a autorka poświęca wiele stronic na niezwiązane z głównym wątkiem tłumaczenia, które, muszę to przyznać, czasem są nieco zbędne lub zbytnio rozbudowane, ale to ginie wśród wydarzeń głównego nurtu. Mi to niespecjalnie przeszkadzało, ale słyszałam opinię, że książka jest nużąca i czytelnicy nie mogli powstrzymać ziewania podczas lektury. Cóż, coś za coś, mamy rzeczywisty świat powieści w zamian za rezygnację z wartkiej niczym potok górski akcji.

Początek dobry, co z zakończeniem? Przyznam szczerze: gdyby posypać książkę jakąś magiczną mieszanką marihuaninen, mleka w proszku i bóg wie jeszcze czego, w wyniku której wyrosłyby jej ręce, to ta książka przy ostatnich 50 stronach z całą pewnością wymierzyłaby mi siarczystego policzka. Nigdy nie zdarzy mi się, by koniec powieści tak bardzo mnie zaskoczył, zupełnie jakby pani Grant z całych sił starała się przekonać nas, że może być jeszcze gorzej. O wiele gorzej. Słyszałam, że finał "Deadline" jest jeszcze bardziej wstrząsający, więc już się boje, co tam może się stać, bo po "Feed" jestem zaskoczona. Nie negatywnie. W sumie też nie pozytywnie. Podejrzewam,że to zakończenie nie może się nikomu spodobać, po prostu jest takie...sami się przekonajcie, bo ja spoilerować nie będę (już chcą mnie spalić na stosie za nieczytanie Tolkiena, jedno oskarżenie mi wystarczy). Przeczytajcie sami i się przekonajcie, co takiego czyha w odmętach tej powieści, bo naprawdę warto. By nie wyrażać się o książce w niecenzuralnych słowach, na koniec powiem tylko, że cała seria prawdopodobnie dołączy do moich ulubieńców, a uwierzcie, nie łatwo się tam dostać.

                                                                                                                                                Evra.
Książa bierze udział w wyzwaniach:
Czytam opasłe tomiska














środa, 11 czerwca 2014

Top 5: lektury szkolne

źródło: http://kamilczytaksiazki.blogspot.com/

Z racji końca roku szkolnego i ogólnej ekscytacji nadchodzącymi wakacjami postanowiłam, iż zrealizuje ten tag. Nie ukrywam, że miało to za zadanie również zniwelować choć w niewielkim stopniu ostatnie przeciągi, jakie pojawiły się na blogu. Fakt, powoli kończąca się gonitwa, zwana rokiem szkolnym, dobiega końca, a ja wreszcie zacznę nadrabiać książkowe zaległości. Mam nadzieję, że już jutro uda mi się wstawić recenzję "Feed", a tymczasem mała zabawa, jako przerywnik od recenzji. Enjoy!


Zauważyłam dziwną zależność. Większość książkoholików podpisuje się każdą możliwą, czasem też tą nieistniejącą, konczyną pod stwierdzeniem, iż kocha książki przy czym dość powszechnym jest, by stronić od lektur szkolnych. Rozumiem takie osoby w 100%, nasze epopeje narodowe, czy inne wielkie dzieła są niewątpliwie przejawem geniuszu autora, ale również działają lepiej niż niejeden lek usypiający. Taka prawda, ale nawet wśród tych męczarni, zwanych lekturami znajdą się perełki, które potrafią wciągnąć nie mniej niż ulubiona książka.



Mistrz i Małgorzata - przyznam się szczerze, że jestem świeżo po lekturze tej książki (co było jednym z większych powodów opóźnienia z najbliższą recenzją) i stwierdzam, iż to chyba najlepsza lektura jaką czytałam. Jasne, w szkole podkładamy pod nią niebanalne wyjaśnienia danych zdarzeń i symbolikę postaci, ale książka sama w sobie jest świetna. Ocieka humorem, a nierealne postacie i wydarzenia są świetnie dopracowane, nie mówiąc już tutaj o komicznych dialogach. Lektura zdecydowanie na plus, jeśli jesteście przed jej przerabianiem, to koniecznie przeczytajcie i nie zrażajcie się tym, że to pozycja obowiązkowa w szkole, a co za tym idzie stereotypowo musi być nudna.
" To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...) – Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus."


Krew Elfów - przy tej pozycji może wkraść się nieco niedowierzania i zdziwienia, bo jest to dość nietypowa pozycja, jak na lekturę, jednak w moim przypadku naprawdę nią była.Nie jestem pewna, czy mieliśmy dziwną panią od polskiego, czy po prostu w imię zasady "głupi ma szczęście" przerabialiśmy ją w 3 klasie gimnazjum. Uwielbiam całą serie o przygodach białowłosego wiedźmina i Ciri, więc możecie się domyśleć mojej euforie na wieść o przerabianiu tejże książki w szkole. Lekcje były dość osobliwe, bo nauczycielka wyraźnie nie mogła się odnaleźć w omawianiu tej pozycji, więc przez większą część lekcji było słychać tylko mnie i mojego kolegę, drugiego fana Sapkowskiego. Biedna pani nawet nie mogła wymówić pewnych nazw, więc sądzę, iż to jednak nie do końca był jej wybór. Nie wspominając już tu o licznych przekleństwach, które występują w książce, dość dziwny wybór, jak na lekturę.
" Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz? - Bo wiosło mi ukradli"

Kamienie na Szaniec - tej lektury chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Dzięki niedawnej ekranizacji bardzo wielu ludzi "nagle" pokochało Alka, Rudego i Zośkę, jednak ja książkę czytałam dość dawno, kiedy o ekranizacji nie było mowy. Lubię historię i dosłownie ją "połknęłam" całą książkę w krótkim czasie. Bardzo wartościowa pozycja obowiązkowa dla każdego obywatela państwa polskiego. Radzę nie podchodzić do niej, jak do obowiązku, ale z chęci poznania i z szacunku dla ludzi, którzy walczyli o to, byś teraz mógł marnować swój czas siedząc przed komputerem.
"A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei. Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec"



W Pustyni i w Puszczy -  wiem, iż to taka "młodsza" lektura, bo zarezerwowana dla podstawówki, ale do zapadła mi w pamięć. Częściowo pewnie przez swoją objętość, w tamtych czasach nie lada wyczynem, przynajmniej dla mnie, było tyle przeczytać, a po tej książce chodziłam dumna jak paw. Bardzo miło wspominam tę historie i na zawsze pozostanie dla mnie jedną z najlepszych lektur. Nie jest to książka pisana typowo ciężkim językiem, który zraża młodzież, ale przystępnych i nawet ja, jako dziewczynka w podstawówce, chętnie ją przeczytałam.
"Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy"




Mały Książę - na początku byłam straszliwie uprzedzona do tej lektury. Po prostu na wstępie stwierdziłam, że jest to dno i wodorosty. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się u mnie takie twierdzenie, ale na szczęście postanowiłam ją jednak przeczytać i był to strzał w dziesiątkę. Dopiero, kiedy skończyłam, zrozumiała, jak ogromne przesłanie za sobą niesie i jak bardzo się myliłam. Książka zapadająca w pamięć na zawsze, warto przeczytać. Nie jest długa a myślę, iż zmieni wasze patrzenie na świat choć w niewielkim stopniu.
"Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś"




Jakie są wasze ulubione lektury, a których znów unikacie jak ognia po dziś dzień?

                                                                                                                                    Evra.

sobota, 7 czerwca 2014

,,Bezsenność w Tokio" Marcin Bruczkowski

Tytuł: Bezsenność w Tokio
Autor: Marcin Bruczkowski
Data premiery: 2004
Wydawca: Wydawnictwo Znak
Liczba stron: 372
Ocena: 19/20











- Sean!
- No...?
- Opowiedz mi, gdzie w Tokio o trzeciej rano można kupić piwo w nielegalnym automacie. I jak napić się w pubie, kiedy się nie ma ani grosza przy duszy. Wiesz, nasz firmowy trick ze spirytusem.
- Przecież ty to wiesz, aż nadto dobrze zresztą.
- Tak, ale moi czytelnicy nie wiedzą.
- Jacy czyte... książkę piszesz??? Pogięło cię. Zwariowany Polak...
- Zamknij się, nie mniej zwariowany Irlandczyku. I lepiej mi pomóż, bo muszę zmieścić dziesięć lat naszych przygód w Japonii w jednej powieści, w której ty...
- Dlaczego ja?
- Nie przerywaj. No więc ty masz napisać, jak się podrywa Japonki i o majteczkach. Różowych, w białe płatki wiśni. I o cerowaniu dziewic...
- Nawet nie śmiej o tym wspomnieć, małpo wredna! Jeszcze Mayumi przeczyta i będę miał prze-chla-pa-ne!



Powyższa książka trafiła do mnie w dość niecodzienny sposób. Otóż podczas ceremonii zakończenia roku szkolnego, z kilkoma osobami odbierałem świadectwa oraz nagrody. Myślałem, że jak zwykle zakończy się na kolejnej encyklopedii albo (co było wtedy szczytem szczęścia u mnie) książką historyczną. Faktycznie wiele się nie pomyliłem bo znajomi dostali słowniki lub encyklopedie historii. Ja natomiast dostałem starą książkę (do dziś myślę czemu tak wyjątkowo mnie potraktowano), która okazała się dziełem przeczytanym przeze mnie czterokrotnie! Fakt, że na początku ciężko było mi się za nią zabrać, ale jechałem sam do Gdyni pociągiem (12 godzin! O zgrozo! ) i nie miałem zbytnio co robić. Wtedy, w tym starym i dusznym wagonie 2 klasy, zakochałem się w Japonii.

Ale powiedzmy coś wreszcie o powieści. Jeśli miałbym ją opisać krótko to powiedziałbym: zbiór śmiesznych historyjek z dość, jak na taki typ, nicią fabularną i strasznie smutnym zakończeniem.

Ale aż tak krótko nie powiem!
Mamy tu kontakt z luźnymi opowiadaniami z Japonii a właściwie wybrane scenki z życia autora. Napisanie językiem tak lekkim i swojskim, że czyta się to bardzo przyjemnie. Większość humoru polega na pokazywaniu różnic kulturowych, ale prócz tego dzieło ma jeszcze wiele do zaoferowania. 
Dodajmy do tego zakończenie... Nie spodziewałem się niczego w tym stylu w książce takiej jak ta... Ale pojawiło się i cóż... Kupiło mnie całkowicie. Być może jestem zwolennikiem smutnych zakończeń, ale jak dla mnie było to po prostu pokazanie życia. Na co dzień śmiesznego, lecz zawierającego też smutne aspekty. 
Wtedy zrozumiałem, że ta książka to nie tylko humorystyczna książeczka, ale opisanie 10 lat życia autora. 

Fakt, że książka porwała mnie na tyle by zapomnieć o duchocie wagonu, powinien już wam coś zasugerować. Jeśli nie to pomyślcie o tym, że przeczytałem ją 4 razy. Jeszcze nieprzekonani? To bestseller!

Polecam ją każdemu miłośnikowi Azji, ale i wszystkim tym, którzy szukają jakiejś dobrej lektury :) 
Irvin

piątek, 6 czerwca 2014

"Angelfall" - Susan Ee

Tytuł:                    Angelfall
Tytuł Oryginalny: Angelfall
Autor:                   Susan Ee
Cykl:                     Opowieść Penryn o końcu świata
Data Premiery:     17 kwietnia 2013
Wydawca:             Filia
Liczba stron:         316
Ocena:                   7/10

"Ziemię ogarnęły ciemności. Państwa upadły, szpitale, szkoły i urzędy stoją puste, nie działają komórki. Za dnia na ulicach rządzą brutalne gangi, ale kiedy zapada mrok wszyscy wracają do kryjówek, kryjąc się przed grozą Najeźdźców. Anioły. Niektóre piękne, inne jakby wyjęte z najgorszych koszmarów, a wszystkie nadludzko potężne. Przez wieki uważaliśmy je za swoich stróżów, teraz okazały się agresorami siejącymi śmierć. Dlaczego zstąpiły na ziemię? Z czyjego rozkazu? Jaki mają plan? Czy ludzie zdołają im się przeciwstawić?

Siedemnastoletnia Penryn wyrusza w desperacki pościg, żeby uratować życie młodszej siostry. Żeby zwiększyć swoje szanse musi zjednoczyć siły ze swoim wrogiem. Oboje przemierzają Kalifornię, niegdyś piękną i słoneczną, dziś kompletnie zniszczoną i wyludnioną, a wszechobecna śmierć niejednokrotnie zagląda im w oczy. Na końcu podróży, w San Francisco, każde z nich stanie przed dramatycznym wyborem.
Czy postąpią właściwie?"


Zgadnijcie, jaki rodzaj literatury przepełnia teraz rynek książkowy? Ano, fantastyka młodzieżowa. I tym razem pani Ee serwuje nam jeden z jej przykładów w wersji dystopia + pierzaści (nie)przyjaciele. Tak, tak, mamy tutaj postapokaliptyczny świat, 2 miesiące po ataku aniołów na ludzkość. Anioły i dystopie to nic nowego, naczytałam się książek o takiej tematyce wiele, zdawałoby się nawet, że zbyt wiele, ale zawsze daje szansę kolejnej szukając perełek wśród stosu muszli. Tutaj mamy jednak nieco odmienną konwencję, bo ludzie unikają aniołów traktując ich jak śmiertelnych wrogów, co wzbudziło moje zainteresowanie, gdyż z takim pomysłem się jeszcze nie spotkałam. Tak narodziła się nadzieja, iż trafiłam na oryginalną książkę z wykorzystaniem nieoryginalnych postaci. Czy tak właśnie było? Przekonajcie się sami.

"Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkim zwycięstwem jest przeżycie kolejnego dnia"

Skusił mnie rzekomy mroczny klimat, który miał panować w książce, miało być tajemniczo i groźnie a wyszło...trochę sztucznie. Mam na myśli to, iż raczej walcząc o swoje życie w takim świecie ma się jakiś plan i działa się rozsądnie, a nie lata od domu do domu, nie zastanawiając się, co się jutro skonsumuje. Miałam wrażenie, że bohaterka właśnie tak żyje, ciągle wypomina trudy swojego poprzedniego życia, ale znów w tym swoim przetrwaniu w nowym świecie jest sztuczność, nie martwi się zbytnio o broń, jedzenie, czy schronienie. Co będzie to będzie. Dodatkowo momentami męczący był jej ciągły upór i ślepe podążanie do celu bez żadnego zastanowienia. Często gęsto działała bez zastanowienia, co dla niektórym może być plusem, dla mnie zaś było drażniące, że zamiast przystać i pomyśleć, co zrobić, to od zwabiała aniołki, byle tylko odciągnąć ich uwagę od siostry i matki, nie zastanawiając się, co zrobi  później. Wydaje mi się, że sama bohaterka miała być twardą i niezależną dziewoją, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Autorce częściowo udało się wykreować taką postać, podobało mi się, że nie była super-silna nie wiadomo skąd, ale poprzez swoje wieloletnie treningi, które zagwarantowała jej matka. Będąc już przy tej postaci, była to chyba jedna z barwniejszych w książce, która zwróciła moją uwagę, pozytywnie oczywiście. Takie urozmaicenie w postaci jej szaleństwa dobrze wpłynęło na świat wykreowany i ubarwiało całą fabułę.



Co do kreacji postaci przyznam, że się zawiodłam. O ile główna bohaterka jeszcze trzyma się kupy i nie irytuje, to anioły były dla mnie rozczarowaniem. Były takie...zwyczajne. Ot, trochę udoskonalony człowiek ze skrzydłami, a ich charaktery - jak zwykle - maska arogancji i pogardy, nic oryginalnego. Wszystkie wydawały się takie same, wzgarda dla ludzi, wyższość ich samych. 
Świat przedstawiony miał być w zamierzeniu brutalny i taki był, ale trochę denerwowała mnie łatwość, z jaką bohaterka dotarła do gniazda, ale nie ma co narzekać. Dość oryginalny pomysł zrobienia z aniołów imprezowiczów jak z lat 20 XX wieku, ale jak dla mnie, był wprowadzony trochę na siłę, dodatkowo trochę "uczłowieczało" istoty boskie, co jednak nie przeszkadzało w czytaniu. Zaskoczyło mnie natomiast, jak szybko ludzie zaadaptowali się do sytuacji i starali się przypodobać aniołom, byle tylko zdobyć pożywienie dla siebie i innych.
Wiele wątków zostało rozpoczętych i niezakończonych, choć były dość istotne, co może nieco dziwić i wprawiać w osłupienie, kiedy się czyta, ale myślę, iż autorka ma co do tego dalsze plany w następnych częściach, więc się nie czepiam, żeby nie było.

"Nie mam braci i nigdy wcześniej nie widziałam rozebranego faceta. To chyba naturalne, że chciałabym na coś takiego popatrzeć, prawda?"

W książce bardzo spodobał mi się wątek romantyczny, który przewija się w tle, jednak z boku, nie jest wysunięty na pierwszy plan, co jest dla mnie ogromnym plusem. Bohaterka nie ślini się przy każdym spojrzeniu na Raffa, wręcz przeciwnie. Nieco zabawne było, kiedy ciągle wmawiała sobie, iż boski sługa nie zrobił czegoś dla niej, choć wszystko na to wskazuje, ale tylko i wyłącznie dla swojego interesu. Autorka mile wplotła pogłębiające się uczucia w fabułę, która przebiega dość szybko. Uwielbiam właśnie takie delikatne rozkwitanie uczuć, między bohaterami, a nie wymiany płynami ustrojowymi po 20 stronach.
Było to miłym zaskoczeniem dla mnie, jak i koniec, który pozastawia u czytelnika lekki niedosyt, gdyż nie wiadomo, co stanie się dalej, kończy się w takim kulminacyjnym punkcie. 
Podsumowując, książka jest dobra, nie jest to dzieło wybitne, ale nie żałuję spędzonego nad nią czasu, z pewnością sięgnę po drugą część, ale na pewno minie trochę czasu, ponieważ lubię "odpocząć" od świata jednej książki, zanim przeczytam jej kontynuację, bo szybko mi się, przysłowiowo, przejada i mam ochotę rzucić nią o ścianę, a nie czytać z zapartym tchem.

Tak na marginesie, Castiel to najlepszy anioł ever i tyle w temacie :3 Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać ^^

                                                                                                                                                Evra.

Książka bierze udział w wyzwaniach: