Tegoroczna okrągła rocznica Powstania Warszawskiego sprawiła, że wzrosło zainteresowanie tym podniosłym, historycznym wydarzeniem. Pojawiały się coraz to nowe książki, filmy, a i ludzie zaczęli bardziej wgłębiać się w ten temat. O tym, że zaczyna mnie już drażnić taka swoista "sezonowość" na opiewanie bohaterstwa powstańców nie będę teraz mówić. Oczywiście nie mówię tutaj, że nie należy się im szacunek i podziw, ale ludzie (nie wszyscy oczywiście) nagle zaczęli się tym interesować w nie wiadomo jak zaciekły sposób, przy czym nigdy nie słyszałam, by tak szumnie mówiło się o innych powstaniach (a było ich trochę).
Ponarzekawszy sobie trochę, przejdę do głównego tematu, a mianowicie filmu pana Jana Komasy, który bije rekordy oglądalności, "Miasto 44" od dnia premiery (19 września) przekroczyło już milion widzów. Przyznam szczerze, że ja sama nie zdecydowałabym się na niego pójść - miałam raczej marne oczekiwania co do niego, nie wydawało mi się, by było to coś, co warto obejrzeć na dużym ekranie. Jednak moje cudowne, dobrze prosperujące liceum zorganizowało masowe wyjście do kina ok. 15 klas na tenże seans. Wzbraniać się nie zamierzałam, z czystej ciekawości udałam się do kina razem z innymi.
Jakie odczucia po obejrzeniu? Bardzo mieszane. Z jednej strony było lepiej niż się spodziewałam, a spodziewałam się filmu dla młodzieży, który nie byłby zbyt wysokich lotów i taki raczej "dla kasy" - byle tylko więcej ludzi przyszło. Dostałam film dobry...pod pewnymi względami a śmieszny i wręcz groteskowy pod innymi.
Zacznijmy od tej dobrej strony - realia powstańczej Warszawy są odzwierciedlone dość realistycznie - wszechobecne zniszczenia, gruzy i wojska niemieckie. Wszystko to było prawdziwe. Walka powstańców również świetnie odwzorowana, poświęcenie, łzy, krew. Nawet aspekt, kiedy żołnierz popełnił samobójstwo - oto do czego doprowadza wojna. Krew lała się strumieniami, reżyser nie oszczędzał brutalnych scen, co według mnie jest bardzo dobrym zabiegiem. Gdyby postanowił "złagodzić" ten film, zrobić go bardziej pod publiczność oszczędzając tego całego cierpienia wyszłoby bardzo sztucznie.
Kto już oglądał, z pewnością rzuciła mu się w oczy scena z wybuchem bomby i makabrycznym deszczem krwi i ludzkich szczątek, który potem nastąpił. Dla ciekawskich: sama nie byłam pewna, czy aby reżysera nie poniosła wyobraźnia, więc zapytałam nauczyciela od historii (człowiek, który mógłby żyć tylko historią) i wydarzenie to okazało się być prawdziwe. W czasie powstania Niemcy podstawili czołg, a powstańcy ciesząc się z tego, że go zdobyli, gromadzili się wokół niego tłumnie (szacuje się kilkaset ludzi), a wtedy właśnie nastąpiła zdalna detonacja ładunku wewnątrz niego umieszczonego. Cóż, zdarza się.
Do dobrych scen w filmie dorzucić jeszcze mogę tę rodem z gier wideo, gdzie patrzymy z perspektywy człowieka stojącego za bronią, a na ekranie widać tylko ową broń i jego przeciwników. Fajny, innowacyjny pomysł.
Oczywiście nie pomyślcie sobie, że film zawiera same pozytywy. Przejdźmy teraz do tych mniej dobrych i udanych aspektów filmu. Po pierwsze to: co, do cholery, robił tam dubstep?! Wybaczcie, ale to była swoista parodia. Sceny w zwolnionym tempie, rodem z Matrix'a. To było naprawdę dziwne i szczerze, za przeproszeniem - z dupy wzięte. Reżyser ponoć chciał unowocześnić całość, ale nie mam pojęcia skąd wziął mu się taki pomysł. Po prostu dziwne, nie umiem tego ująć inaczej.
Sceny erotyczne w filmie krytykowane są nawet przez samych powstańców, którzy mieli okazję obejrzeć produkcję pana Komasy. W czasie powstania wszyscy byli tak zmęczeni i przerażeni, że nawet, brzydko mówiąc, im się nie chciało. Ot co. A scena seksu dodatkowo jest pokazana w tym, znanym już z poprzednich scen, slow mode i okraszona jakże pasującym dubstepem. śmiech sam cisnął się na usta.
Kolejnym nieco dziwnym i w sumie nie wiadomo skąd wziętym wątkiem, jest wszechobecne palenie papierosów. Może się czepiam, ale naprawdę nie wiem, co reżyser chciał przez to przekazać. A palą wszyscy, powiedziałabym nawet, że na ekranie częściej pojawiają się kobiety z papierosem. Jest tego przesyt, aż widz zaczyna się zastanawiać, o co właściwie chodzi.
Dodatkowo niektóre sceny były trochę irracjonalne - choćby ta, gdzie jedną z bohaterek trafił czołg ( z kilu metrów) a ta nie dość, że nie umarła od razu, to była w całkiem niezłym stanie (a powinna raczej zostać rozerwana na strzępy) i zdołała nawet co nieco powiedzieć przed śmiercią. Takich niedociągnięć jest kilka, ale da się je wybaczyć.
"Miasto 44" nie jest złym filmem. Dość dobrze odzwierciedla realia historyczne, jednak nie brakuje mu minusów. Dziwne sceny wzięte nie wiadomo skąd. Sama fabuła nie jest wysokich lotów, wątek miłosny również ( borze szumiący, jak mnie denerwowała główna bohaterka), ale walka i zapał młodych ludzi pokazana jest naprawdę dobrze.
Na wielką pochwałę zasługuje, osobiście moja ulubiona, scena końcowa, gdzie ukazaną mamy panoramę płonącej Warszawy, która stopniowa zmienia się we współczesny jej obraz. Scena ta daje naprawdę do myślenia, ile poświęcenia włożyć musiał naród polski, by odbudować to, co zostało niemal doszczętnie zniszczone i wdeptane w ziemia.
Ogólnie rzecz ujmując, wciąż mam mieszane, jednak sądzę, że drugi raz do kina bym się nie wybrała. Zdania jak zawsze są podzielone na wielkich zwolenników i tych, którym film kompletnie nie przypadł do gustu. Ja uplasuję się gdzieś po środku, ponieważ było to jednak coś więcej, niż sobie wyobrażałam.
Rose.
Na filmie byłam dzisiaj, tak jak ty na organizowanym przez szkołę wyjściu. Przed seansem rzuciło mi się w oczy kilka niepochlebnych recenzji, dlatego podeszłam do tego z lekkim dystansem. I bardzo się cieszę, że to zrobiłam, bo "Miasto 44" mnie zaszokowało. Jakieś wybuchy, flaki, krew, znowu wybuchy i na dokładkę sceny erotyczne. No proszę! Czy tak trudno jest zrobić film jednocześnie dobry i wciągający, ale także ukazujący Powstanie jako ważne wydarzenie historyczne i upamiętniający ludzi, którzy wtedy zginęli? Dla mnie "Miasto 44" to film, który zaprogramowany był na szokowanie, a wydaje mi się, że nie o to w tym wszystkim chodzi.
OdpowiedzUsuńhttp://czytanie-i-ogladanie.blogspot.com/