środa, 30 lipca 2014

Jakub Ćwiek - "Chłopcy"


Tytuł: Chłopcy
Autor: Jakub Ćwiek
Data premiery: 7 listopada 2012
Wydawca: SQN
Liczba stron: 320
Moja ocena: 6,5/10

"Rykiem silników, hukiem wystrzałów i głośnym: BANGARANG! – tak zwiastują swoje przybycie Zagubieni Chłopcy, najbardziej niezwykły gang motocyklowy na świecie. Niegdyś wierni towarzysze Piotrusia Pana, dziś odziane w skórzane kurtki zakapiory pod wodzą zabójczo seksownej Dzwoneczek. Zrobią wszystko, by przetrwać… i dobrze się przy tym bawić. Bez względu na cenę."



Na dźwięk słów "Piotruś Pan" większości z was, zapewne, przed oczami staje obraz chłopca w zielonym ubranku i czapce z czerwonym piórkiem, który leci w noc, a za nim podąża grupa dzieci wraz z małą wróżką zamykającą cały pochód. Każdy słyszał historię o tym, jak nie chcieli dorosnąć i pozostawali dziećmi na zawsze. Śmiać, bawić się, objadać słodyczami i latać przez całe życie, było ich filozofią. Taka konwencja na pewno byłaby wykonalna, gdyby pewna osobistość, jaką jest Jakub Ćwiek, nie wzięła owej bajki w obroty. Znany pisarz i muzyk postanowił obrócić tę historię o 180 stopni i pokazać co by było, gdyby towarzyszą Piotrusia Pana przyszło dorosnąć. Co z tego wyszło? Na pewno dość osobliwa i oryginalna historia.


"Oto druga Nibylandia (...) Wielka jak dziecięce oczekiwania, ale też brudna, zniszczona i obdarta jak dorosłość."

Po raz drugi spotykam się z twórczością Ćwieka i wciąż nie dokopałam się do bestsellerowego
"Kłamcy", jednak teraz nie o tym. Lektura "Deszcza" pozwoliła mi zapoznać się ze stylem i specyfiką autora, więc wiedziałam już czego, mniej więcej, mogłam spodziewać się po "Chłopcach". Przede wszystkim wyzbyłam się wszelkich wymagań, jakie zazwyczaj stawiam poszczególnym tytułom, i podeszłam do lektury na luzie, oczekując jedynie kilku godzin rozrywki. Takie podejście zdecydowanie polecam, nie rozczarujecie się, a wyciśniecie z owej pozycji jak najwięcej dobrego.
A jest z czego wyciskać, autor serwuje nam kilka opowiadań, które w pewnym momencie się łączą. Jest to pierwszy zbiór opowiadań jaki w życiu czytałam, więc mogę powiedzieć, że nie do końca odpowiada mi takie rozwiązanie i zdecydowanie wolę ciągłe historię, ale nie jest źle. Dwa spośród nich naprawdę mi się spodobały i żałuję, że były takie krótkie, reszta. jest na dobrym poziomie lecz już tak bardzo mnie nie zachwyciła. 


Jakub Ćwiek przeniósł starą bajkę w realia współczesnej Polski. Nie jest to pierwszy taki przypadek, autorzy często posługują się legendami, baśniami czy mitami, by użyć ich ponownie w innej rzeczywistości, jednak wszystko zależy, od tego, jak to zrobią. Pan Ćwiek postanowił wprowadzić dziecięcych bohaterów w świat dorosłości, nadając im cechy i zwyczaje typowe dla niezbyt dobrych dorosłych. Tak więc mamy zgraje chłopaków w skórzanych kurtkach, którzy popijają piwo, palą papierosy i uprawiają przygodny seks, wszystko to okraszając sporą dozą łaciny kuchennej. Czy taki zabieg był skuteczny i sprawił, że towarzysze Piotrusia Pana stali się dużymi dziećmi? Według mnie, nie do końca. Wszyscy byli wulgarni i ciężko było się dopatrzeć u nich dziecięcych cech. No może wyjątek to Kędzior, postać, którą polubiłam chyba najbardziej. Dzwoneczek była dziwnym połączeniem mamy i jakiejś wyzwolonej dziewczyny z wolnym stylem życie. Dość osobliwe było to, jak dba o swoich chłopców.


"Chodź przedstawię ci resztę. Tylko pamiętaj, tu wszyscy jesteśmy trochę jebnięci."

Przy recenzji "Dreszcza" nieco skrytykowałam nierealność całej historii i liczne niedomówienia. Teraz wiem, że to typowe dla Ćwieka, historie przez niego pisane mają bardzo małą dozę prawdy i kipią wyobraźnią po sam koniec. Tak też jest w przypadku "Chłopców", uwierzyć w to nie można, wszystkie wydarzenia są czystko fantastyczne, ale teraz nie zwracałam na to wielkiej uwagi. Podczas lektury pozycji tego autora, nie trzeba czepiać się szczegółów, ale zaakceptować styl autora i czerpać z niego czystą rozrywkę.
Tak więc zostawiam w spokoju niedokończone wątki, różnorakie potknięcia i pare innych wad utkwionych w szczegółach. Cała historia chłopców jest mglista i niedopowiedziana, autor nie tłumaczy wszystkiego, co jednak, jakimś cudem, nie przeszkadza w czytaniu.
Jest jednak coś, czego zignorować nie mogłam żadnym sposobem. Chodzi mi tu o język. Jasne, Jakub Ćwiek znany jest z dość ostrych, pełnych przekleństw wypowiedzi w swojej twórczości, ale jak dla mnie, to zbyt wiele. Moim zdaniem dałoby się ominąć co najmniej połowę z rzucanych odzywek, powieść nabrałaby więcej ogłady i czytałoby się o wiele lepiej, bez potykania się o ciemniejszą stronę języka polskiego. 

"Nie ma przegranych, dopóki piłka w grze."

Podsumowując, "Chłopcy" Jakuba Ćwieka to kawał dobrej rozrywki. Nie jest to książka pozbawiona wad ani taka, która podczas czytania nie przysparza odrobiny irytacji, ale jednak jest to książka dobra, w sam raz na wakacje. Jeśli chcecie spędzić kilka godzin w zupełnie innym świecie i liznąć nieco życia motocyklowego gangu - Chłopcy są jak najbardziej dla Was!


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu SQN.


                                                                                                                                                Evra.

poniedziałek, 28 lipca 2014

John Flanagan - "Zwiadowcy: Ruiny Gorlanu"

tytuł oryginalny: Rangers Apprentice. The Ruins of Gorlan
tłumaczenie: Stanisław Kroszczyński
cykl: Zwiadowcy [#1]
wydawnictwo: Jaguar
rok wydania: 2011
okładka: miękka
liczba stron: 319
gatunek: fantasy
ISBN: 978-83-7686-066-4
moja ocena: 9/10

Księga pierwsza serii o Zwiadowcach trafiła do mnie zupełnie przez przypadek. Książkę zaproponowała mi koleżanka, a ja wzięłam ją właściwie w ciemno. Słyszałam jedynie, że cykl ten jest bardzo ciekawy. Nie miałam jednak pojęcia, o czym to jest i czy w ogóle trafi w mój gust. A jednak trafiła i jestem zadowolona, że miałam okazję przeczytać "Ruiny Gorlanu".

Will jest sierotą, która została przygarnięta przez barona Aralda. Wychowywał się w zamku razem z czwórką jego rówieśników, którzy również stracili rodziców. Mieszkali z władcą zamku aż do momentu, kiedy osiągnęli wiek piętnastu lat i musieli zdecydować, do którego z Mistrzów chcą dołączyć. Główny bohater, słysząc o swoim dzielnym ojcu, który był rycerzem, chciał pójść w jego ślady i dołączyć do Szkoły Rycerskiej właśnie. Niestety, był za niski i chudy, aby móc zostać wojownikiem. Los jednak chciał, że był na tyle zwinny i sprytny, że zainteresował się nim Halt - zwiadowca. Postanowił wziąć Willa jako swojego ucznia. Od tego momentu nastolatka spotkają niesamowite przygody. Będzie musiał zmierzyć się nie tylko z przeciwnikami, ale również ze swoimi słabościami. Czy da sobie radę i zostanie prawdziwym zwiadowcą, a nie jedynie czeladnikiem?

Powiem wprost: książka naprawdę świetna. Zachwyciła mnie w wielu aspektach. Fabuła z pozoru nie wydaje się zbyt oryginalna, przywodzi na myśl m.in. "Władcę Pierścieni". Została jednak poprowadzona w taki sposób, że czytelnik jest dosłownie zaskakiwany wydarzeniami. Nigdy nie wiedziałam, co wydarzy się z następną stroną. Być może to za sprawą zwiadowców - ludzi, którzy potrafią poruszać się bezszelestnie, potrafią zostać niezauważeni przez bardzo długi czas. Nigdy nie mamy pewności, czy aby na pewno ktoś nas nie śledzi. Nigdy także nie mamy pewności, czy jakiś zwiadowca nie wyskoczy zaraz zza krza... zza następnej strony. Książka nie pozwalała mi się nudzić. W "Ruinach Gorlanu" ciężko jest uświadczyć bezsensownych dłużyzn czy zapychaczy. Każde wydarzenie jest po coś i to sprawia, że powieść nie pozwala się od niej oderwać.

Z bohaterami stworzonymi przez pana Flanagana jest podobnie, jak z fabułą. Stopniowo otwierają się przed czytelnikiem, pozostawiając jednak jakąś cząstkę siebie w cieniu, niezauważalną. Sprawia to, że niektóre ich zachowania są dla czytelnika zaskoczeniem. Szczególnie do gustu przypadł mi Halt - zwiadowca z długim stażem, można wręcz powiedzieć, że będący bohaterem. Nie jest to jednak osoba idealna - nie zawsze potrafi wyjść z tarapatów i potrzebuje pomocy kogoś innego. Kolejną, i chyba najważniejszą, postacią jest Will. Nastolatek o niezbyt rosłej budowie, jednak wielki duchem. Podobnie jak jego nauczyciel, chłopak ma słabości, ale ma też mocne strony. Oczywiście bohaterów jest dużo więcej, jak na przykład gnębiony przez starszych kolegów ze szkoły Horace czy baron Arald. Nie będę się tutaj rozpisywać na ich temat, gdyż to jest recenzja, a nie esej. Powiem jednak, że nawet bohaterowie dalszoplanowi, nie odgrywający szczególnej roli w powieści, zostali dobrze wykreowani. Raczej ciężko jest odnaleźć tutaj dwie postaci, które są bardzo podobne do siebie pod względem charakterów.

Powieść Johna Flagnana polecam każdemu, kto lubi fantasy. Sądzę, że jest to książka, którą naprawdę warto znać. Myślę także, że osobą stroniącym od tego gatunku, książka może przypaść do gustu. Czyta się naprawdę świetnie, lekko. Nie jest to książka ciężka, która wymaga dużo myślenia. Jest ona idealna na chwile relaksu, kiedy chcemy odpocząć. Z pewnością nada się jako przerywnik od cięższych pozycji. Z czystym sumieniem "Zwiadowców" księgę pierwszą polecam każdemu!

[Recenzja oryginalnie została umieszczona na dom-z-ksiazkami.blogspot.com]

środa, 23 lipca 2014

#1Serial - "The 100"


The 100

Wakacje w pełni, a jako że dawno nic nie oglądałam, naszła mnie ochota na serial. O "Setce", jak nazywają go fani, dowiedziałam się z facebooka. Liczne fanpage tego serialu i epopeje pochwalne dla brzmiały dość zachęcająco, więc z braku laku rozpoczęłam oglądanie jeszcze tego samego dnia. Opis był bardzo zachęcający, setka przestępców wysłana na Ziemię, która wyniszczona wojną nuklearną, pozostaje niezamieszkana od 97 lat. Liczyłam na niebanalną fabułę, pełny survival i bogaty w dziwne rośliny i zwierzęta świat - w końcu promieniowanie robi swoje. Co natomiast otrzymałam?

Kompletny brak logiki! To najbardziej rzuca się w oczy. Mamy super nowoczesną Arkę, która utrzymuje przy życiu ponad 2500 osób, wysyłamy 100 "przestępców" z bransoletami monitorującymi ich czynności życiowe w każdym szczególe, które dodatkowo na bieżąco wysyłają te informację na Arkę. Skoro są takie możliwości, to jakim cudem ludzie z kosmosu nie mogli monitorować Ziemi wcześniej i wysyłają wszystkich w ciemno "by się przekonać"? 
Potem oczywiście komunikacja została zerwana i nikt nie mógł jej naprawić. Wszyscy boją się promieniowania, ale oczywiście nikt, łącznie z naukowcami z Arki, nie pomyślał o licznikach Geigera. Lepiej zdać się na przeczucie, czy ludzie padają od promieniowania, dzikich zwierząt czy też po prostu zdejmują sobie nasze super nowoczesne bransoletki. Yeah.
A co robimy, kiedy ktoś zabija naszego przyjaciela, któremu właśnie wybaczyliśmy? Oczywiście nie przejmujemy się nim i zajmujemy się obroną mordercy, mimo iż zrobił to z pełną świadomością i premedytacją. Nie ma czasu na żałobę. Kiedy dostajemy dzidą wprost w płuco, oczywiście żyjemy przez następne kilka godzin, by wreszcie wyzdrowieć w tym samym dniu dzięki kupce magicznych wodorostów. 
 Dzieciaki, bo inaczej nazwać ich nie można, zamiast zacząć martwić się o przetrwanie, cieszą się w najlepsze i przybijają sobie piątki w takt radiowych przebojów jak "Radioactive", który pasuje tam jak kwadrat do koła. 
Bohaterowie mają jakieś dziwne wahania nastrojów, raz są miłosierni i chętni do ratowania wszystkich, by potem nalegać na zabicie czy wypędzenie przestępcy. Mili i pomocni, by za chwilę wykłócać się o bzdety. Dodatkowo żadni z nich przestępcy, to zwykłe dzieciaki siedzące za obrażenie strażnika albo po to, by nie wyjawiły prawdy o umierającej Arce.


Chyba najbardziej rozczarowała mnie Ziemia, która miała rzekomo być pod wpływem promieniowania przez prawie 100 lat. Jest taka...zwyczajna ;..; Nic, zupełnie nic nie jest dziwne. W całym serialu widzimy tylko jednego dwugłowego jelenia i świecące motyle. Pomysłowo. [mały spoiler] Oo, ale najlepsi byli Ziemianie. Trzy pokolenia wystawionych na promieniowanie ludzi i nic. Nadal są normalnymi ludźmi, tyle że cofnęli się do epoki kamienia łupanego i nieco zdziczeli. Geniusz! Można sobie porównać, do jakich mutacji prowadzi wystawienie nawet na niewielkie działanie promieniowania.
Wątek przetrwania, odkrywania Ziemi na nowo i gromadzenia jedzenia jest spychany na drugi plan na rzecz wątków miłosnych! A jakże. Wszyscy licznie się w sobie zakochują, podrywają i flirtują w każdym odcinku, łącznie z pierwszym. Inne wątki są dość szybko kończone, jeśli jest problem, rozwiązanie zazwyczaj pojawia się jeszcze w tym samym odcinku, więc nie są ciągnięte, odwrotnie do tych romantycznych. Zazdrosne spojrzenia, zawody miłosne, buziaki i nieco seksu towarzyszy nam aż do końca. Sprzyjają temu wszechobecni przystojni aktorzy i piękne aktorki, każdy ma nienaganną fryzurę, makijaż, a "brud", który rzekomo ich okrywa, wygląda tak sztucznie, iż ledwo patrzeć na to można. Realność level hard.
To wszystko tworzy niezbyt wymagający, luźny serial, przy którym już w drugim odcinku jasno widać, do kogo jest kierowany. Z pewnością jest to serial dla "młodszej młodzieży", jeśli mogę posłużyć się takim stwierdzeniem. Niewymagającej i takiej, która nie będzie doszukiwać się tych wszystkich szczegółowych błędów, jak robię to ja. Po prostu zachwycą się nim, wciągną w oglądanie i będą tworzyć, wspomniane już wyżej, fanpage wychwalające cudowność tej produkcji. To serial dla osób, które wezmą go na luzie, nie będą od niego wymagać zbyt wiele chcą zapchać sobie nieco czasu nie myśląc przy tym zbytnio. Typowy odmóżdżacz, ja zawiodłam się na nim bardzo, bo po długiej przerwie od seriali szukałam czegoś o wiele lepszego.

3/10



Evra.

wtorek, 22 lipca 2014

Top5: Ulubione serie

Wakacje, wakacje, wakacje...zdawałoby się, iż przyniosą mi nadmiar czasu na czytanie a tu bum! Ciągle jestem zabiegana, wychodzę rano, wracam nocą i nie ma mam czasu czytać tyle, ile bym chciała, co jednak nie znaczy, że nie czytam wcale, zawsze znajdzie się chwila na przewrócenie paru kartek :)
Tymczasem przychodzę do Was z kolejnym top5, tym razem z seriami książkowymi, które podbiły moje serce, zapadły w pamieć na tyle, by nazwać je ulubionymi i ponadczasowymi dla mnie. Enjoy!


Saga o Wiedźminie - twórczość pana Sapkowskiego jest jedną z moich ulubiony, uwielbiam humor w niej zawarty, postacie, cały świat przedstawiony. Po prostu geniusz, pierwszy raz zetknęłam się z "Krwią Elfów" w gimnazjum, kiedy miałam ją za lekturę. Potem już poleciało, pochłonęłam całą sagę jednym haustem i teraz żałuję, że zrobiłam to tak szybko, bo tyle dobrego się skończyło...Co prawda jeszcze nie czytałam "Sezony Burz", więc jest to niejakie pocieszenie.



Cykl Dziedzictwo - właściwie powinnam zacząć własnie od tych pozycji, ponieważ były to pierwsze książki fantasy, jakie przeczytałam i dzięki nim rozpoczęła się moja miłość do tego gatunku. W 1 klasie gimnazjum byłam nimi zafascynowana, wydawały mi się idealne, a ile czekałam na ostatni tom! Teraz widzę, jak wiele niedociągnięć jest w każdej części, że są miejscami niedopracowane, a finał całego cyklu woła o pomstę do nieba (niemal umarłam, jak skończyłam ostatni tom. Najgorsze zakończenie ever, autor poszedł na łatwiznę), co nie zmienia faktu, iż darzę je ogromnym sentymentem. No i do dzisiaj kocham smoki! 



Achaja - ta serie również pochodzi z moich początkowych lat gimnazjalnych, przez przypadek wypożyczyłam ją w bibliotece. Na początku wcale mi się nie spodobała, potem jednak mój wciąż dziecięcy umysł przyswoił sobie nawał ciskanego mięsa, wszelkie brutalne sceny i niebanalne wydarzenia. Do dzisiaj mam ją w pamięci i przymierzam się do "Pomnika Cesarzowej Achai"


Pieśń Lodu i Ognia - czy jest jeszcze ktoś, kto nie słyszał tytułu "Gra o Tron"? Zawiła akcja, wielowątkowość i mnoga liczba narratorów to cechy charakterystyczne tej serii. A, i nie zapominajmy o dość płodnie umierających postaciach. Ok. rok temu buszowałam po forach w poszukiwaniu dobrych książek fantasy i tak oto trafiłam na "Pieśń Lodu i Ognia", którą do tej pory jestem zauroczona i z niecierpliwością czekam na kontynuację. Serialu jednak nie trawię, cóż, może kiedyś.


Gone Zniknęli - to jeden z nowszych ulubieńców. Co prawda, w moim mniemaniu, nie umywa się do Wiedźmina czy Achai, jednak ta seria ma coś w sobie. Z przejęciem śledziłam historię toczącą się w ETAP-ie, z tomu na tom wciągałam się coraz bardziej. Premierę ostatnich dwóch tomów nieco przegapiłam, ale szybko to nadrobiłam wchłaniając piątą i szóstą część na raz. Ciekawie skonstruowany świat, niebanalni bohaterowie i niezły pomysł. Polecam każdemu na nudny wieczór, z pewnością stanie się nieco bardziej interesujący z "Gone".




A jakie są wasze ulubione serie?

Evra.

środa, 16 lipca 2014

Samantha Shannon - "Czas Żniw"

Tytuł: Czas Żniw
Tytuł oryginalny: The Bone Season
Autor: Samantha Shannon
Data premiery: 6 listopada 2013
Wydawca: SQN
Liczba stron: 520
Moja ocena: 8/10

Sajon.
Nie ma bezpieczniejszego miejsca.
„Może nie wiesz, ale Żniwa nazywane są też dobrymi zbiorami. Wciąż mówią tak na ulicach: Dobre Żniwa, Zbiory Obfitości. Rozumieją to jako odbieranie nagrody, podstawowy warunek ich negocjacji z Sajonem. Ludzie oczywiście postrzegają je inaczej. Dla nich są symbolem nieszczęścia. Oznaczają głód. Śmierć. Dlatego nazywają nas kosiarzami. Ponieważ pomagamy prowadzić ludzi na śmierć”.
Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest sennym wędrowcem i w świecie, w którym przyszło jej żyć, zdradą jest już sam fakt, że oddycha.
Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu – tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w tajemnicy. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Refaitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika – staje się on jej panem i trenerem, jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.


Samantha Shannon jest młodziutką, bo nawet jeszcze nie 23-letnią autorką, a "Czas Żniw" to jej debiut, zapowiadający 7-tomowy cykl.  Myślę, że wszyscy wiedzą, iż z debiutami różnie bywa, zazwyczaj nie są one porywające. Każdemu się wydaje, że pisze dobrze, a gdy po latach czyta swoje wywody, oczy wychodzą mu z orbit, policzki palą wstydem a na usta ciśnie się pytanie "Jak ja mogłam to napisać?". Co do "Czasu Żniw" , nasłuchałam się wielu pochwał , zapowiadano drugiego Harrego Pottera czy Igrzyska Śmierci, ogólnym wychwalaniu nie było końca. Nie dowierzając, że cokolwiek może dorównać dziełu pani Rowling, a tym bardziej debiut tak młodej osoby, rozpoczęłam lekturę z nieco sceptycznym nastawieniem.



"Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."

Pani Shannon nie można odmówić wyobraźni, wykreowała bardzo ciekawy i różnorodny świat, pełen detali i zagadnień.  Już od pierwszej strony zostajemy wrzuceni w mnogość obcego słownictwa i nieznanych nazw, co skutecznie dezorientuje. Na początku czułam się, jakbym błądziła w ciemności, niczego nie rozumiałam, jednak skutecznie pomógł mi słowniczek umieszczony na końcu książki oraz schemat znajdujący się na jej początku. Już po kilkudziesięciu stronach uczucie zagubienia minęło i mogłam oddać się lekturze rozumiejąc, a ta przysporzyła mi nie lada wrażeń.
Świat, z którym mamy do czynienia w książce, to typowa dystopia. Jeśli jesteś inny, tak jak jasnowidze, jesteś wykluczony ze społeczeństwa i prześladowany. Nie różni się to od  zbytnio od typowych schematów, jednak jest on bardzo dobrze skonstruowany, pełen detali i ciekawych mechanizmów nim rządzących, więc można powiedzieć, iż wyróżnia się na tle innych dystopii. Tutaj należą się brawa dla tłumaczy. którzy odwalili kawał dobrej roboty tłumacząc wszystko tak, by gry słowne miały sens również w języku polskim. 
Również kolonia karna, świat Sheolu I rządzi się swoimi prawami, jest dopracowany. Poszczególne sekcje społeczeństwa mają swoje nazwy, prawa (o ile możemy o czymś takim mówić w tym przypadku) i odmienne obowiązki, są traktowane odmiennie, a wszystko układa się w dość logiczną całość.



W takim oto świecie poznajemy 19-letnią Paige Mahoney, która jest sennym wędrowcem - jednym z najrzadziej spotykanych jasnowidzów. Niefortunnym splotem okoliczności trafia do Sheolu I, gdzie jej opiekunem zostaje tajemniczy Naczelnik, który jest inny niż wszyscy. Nie traktuje jej z wyższością, nie jest dla niej brutalny. Paige i Naczelnik są głównymi bohaterami. Kreacja ich postaci nie pozostawia nic do zarzucenia, Paige jest silna, ale miewa chwile słabością, momentami jest też naiwna czy niezdecydowana, ale przez to nie zakrawa o wyidealizowaną super bohaterkę, jaką obecnie serwuje nam wiele młodzieżowych książek, jest bardziej ludzka. Postać Naczelnika jest tak tajemnicza, że to niemal namacalne. Skrywa same tajemnice, nie wiemy kim dokładnie jest, co nim kieruje i dlaczego pomaga Paige. Autorka odkrywa to wszystko, jego osobowość i motywy, przed czytelnikiem bardzo powoli, co sprawia, że chcemy czytać więcej i więcej, byle tylko dowiedzieć się czegoś nowego.
Skupienie wątków na osobach Paige i Naczelnika niestety odbiło się negatywnie na innych bohaterach. Wszyscy, prócz głównych postaci, są płascy, wręcz nie mają własnych osobowości i zdają się być tacy sami. To trochę psuje odbiór książki, ale gdyby chcieć nadać szczegółowe cechy każdemu ważniejszemu bohaterowi, książka byłaby stanowczo za długa, a czytelnicy narzekaliby na ciągnącą się fabułę. Mamy rozbudowany świat, w którym każdy detal jest tłumaczony w zamian za złożoność pobocznych postaci, ale myślę, że autorka zrównoważy to w kolejnych częściach. W końcu to wstęp do dość długiej serii, a pierwsza część ma za zadanie zaznajomić nas ze światem przedstawionym.


"Zaufanie. Rozpoznałam to słowo. Zalany słońcem kwiat na skraju postrzegania, wabiący do innego świata."

Kolejnym aspektem jet fabuła. W każdej książce gra ważną rolę. W "Czasie Żniw" jest, jednak nie jest porywająca i zaskakująca. Jest po prostu dobra. Dość przewidywalna, ale nie jest to wielką wadą. Odniosłam też wrażenie, iż wątki są nieco chaotyczne, dodatkowo autorka ma tendencję do wprowadzania nowych zdarzeń i nie ciągnięcia dalej wątków, zostawiając niedopowiedzenia (może zostawia je na drugą część?) i nieco mgliste wrażenie. 
Pojawia się również wątek miłosny, ale jest bardzo subtelny, niemal niezauważalny i rozwija się powoli, co bardzo mi się podoba, nie nazbyt mocno ingeruje w całość fabuły, ale jednak czytelnik czuje, iż "coś się kroi". To dobre rozwiązanie, jednak po finale książki jestem ciekawa, co też autorka pocznie z tymże właśnie wątkiem, bo począć coś musi.
Jako debiut, "Czas Żniw" plasuje się dość wysoko. Zaskoczyło mnie to, jak starannie i kreatywnie autorka wszystko wymyśliła, a to, iż jest osoba tak młodą, potęguje tylko wrażenie, iż mamy do czynienia z czymś, co w przyszłości stanie się wyróżniającą się, na tle innych tego typu pozycji, serią, która prawdopodobnie będzie zawierać się w kanonie moich ulubionych. Żywię tylko nadzieję, iż druga część nie zetrze owego wrażenia w proch i pył.


---------------------------------------------------------------------------------------------
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu SQN.


Evra.

czwartek, 10 lipca 2014

Mira Grant - "Deadline"

Tytuł: Deadline
Tytuł oryginalny: Deadline
Autor: Mira Grant
Data premiery: 23 października 2013
Wydawca: SQN
Liczba stron: 504
Moja ocena: 9,5/10

Żywa czy martwa, prawda nie odpoczywa.
Powstańcie, póki możecie
Po dramatycznych wydarzeniach ostatnich miesięcy Shaun Mason stał się wrakiem, zaledwie cieniem człowieka, jakim był kiedyś. Igranie ze śmiercią przestało być już tak zabawne, a życie straciło swój słodki, lekko zgniły smak.
Kiedy w drzwiach mieszkania Shauna pojawia się pewien naukowiec, który według ostatnich doniesień powinien być martwy, wszystko staje na głowie. Zwłaszcza że chwilę później wybucha kolejna epidemia. Przypadek?
Wiedza nieoczekiwanego gościa jest ekstremalnie niebezpieczna. Co więcej, to jedyna nadzieja na pokonanie potworności, która zagraża całemu życiu na Ziemi. Tym razem nie będzie to jednak powłóczący nogami umarlak, ale wciąż żywy spisek.
Shaun musi wyruszyć w drogę, by sprawdzić, jaka prawda objawi mu się na końcu jego shotguna.
DEADLINE to znakomita kontynuacja hitowego FEED, gdzie horror miesza się z humorem, a wszystko to opakowane jest w zgrabny thriller polityczny.


Bałam się tej części. Po porywającym "Feed", bałam się, iż "Deadline" mnie rozczaruje jak to często bywa z kontynuacjami. Autorka mogła spaść z poziomu, olać, czy z jakiegokolwiek innego powodu zetrzeć w pył wrażenie, jakie wywarła na mnie pierwsza część. Chwalmy jednak niebiosa i autorkę razem z nimi, gdyż "Deadline" wgniecie was w fotel, o ile pierwsza część już tego nie zrobiła. Porywająca. Zaskakująca. Brak mi przymiotników, by wyrazić, jak dobra jest ta część. Mam nadzieję, że "Blackout" zawita do nas szybko, bo w innym przypadku zacznę obawiać się o swoje zdrowie psychiczne.



"Uważacie, że prawda jest słuszniejsza od kłamstwa,nawet jeśli kłamstwo chroni to,co prawda by zniszczyła"


Przez całą książkę towarzyszy nam slogan "zawsze może być gorzej", a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Pani Grant nie oszczędza nikogo, czytelników a już na pewno nie bohaterów. Nie ma litości, bez skrupułów wrzuca ich w najgłębsze bagno, jakie tylko uda jej się znaleźć, a razem z nimi leci nasza świadomość, rwąc sobie włosy z głowy przy obserwowaniu tego, co się tam wyczynia. Akcja gna do przodu, jakby autorka chciała stworzyć iluzję goniących nas Zombie, a przy tym wszystko jest tak realne, iż lada chwila spodziewałam się usłyszeć jęk i poczuć zgniły oddech nieumarły na karku. 
Nie poczujecie nawet lekkiego powiewu nudy podczas lektury, za to będziecie z przejęciem wyczekiwać, co będzie dalej, bo każda strona funduje nam nową dawkę wrażeń, aż chce się więcej i więcej.
Wszystkie pochwały, które padły przy okazji recenzji pierwszej części są jak najbardziej słuszne. Wszystko w tej książce jest dopracowane do ostatniej literki. Nie ma mowy o dziurach logicznych, czy mglistych wyjaśnieniach, tutaj wszystko jest ze sobą powiązane i łączy się, tworząc spójną całość. Poziom z poprzedniej części nie spadł ani o jotę, ale za to ile się pozmieniało! Weźmy wszystko, co wiemy o bohaterach, sytuacji w książce, wrzućmy do pudełka i potrząśnijmy. Tak prawdopodobnie autorka zrobiła z Deadline, innego wyjaśnienia nie widzę. Nic już nie jest takie, jak było i nigdy nie będzie, ale to tylko podsyca ciekawość czytelnika, który czyta, byle tylko dowiedzieć się co dalej. Ta książka naprawdę dostarcza takiej dawki emocji, jaką rzadko spotykam w swojej czytelniczej przygodzie. Perfekcyjnie zbudowany świat i historia tworzą niemal namacalny klimat, w który zagłębia się każdy, już po kilkunastu stronach. Sprawia, iż przeżywamy wraz z bohaterami ich wzloty i upadki, śmiejąc się z ich kąśliwych uwag i smucąc, kiedy stanie się coś złego.
Doskonale dopracowane dialogi pełne są ciętego humoru, a dzięki Shaunowi, który robi za medycznego idiotę, autorka w przystępny sposób wyjaśnia zawiłe zagadnienia związane z wirusami i amplifikacją. Złożona fabuła i różne wątki są przekazywane w przystępny sposób i łatwe w odbiorze. 



Autorka bardzo blisko związana jest z wirusologią i bardzo dobrze widać to w Deadline. Feed skupiało się bardziej na intrygach politycznych, zaś w drugiej części wątek przekierowywany jest na stronę medyczną wirusa, dużo się dowiadujemy, ale dzięki wiedzy pani Grant w tym zakresie wszystko tworzy niemal upiornie logiczną całość. Bez niedomówień, bez teorii i sytuacji wyssanych z palca. Autorce należą się głośne brawa, odwaliła kawał dobrej roboty w tej kwestii.
Co tyczy się zakończenia, to Grant chyba wzięła sobie za cel wykończyć psychicznie czytelnika. Naprawdę, myślałam, że finał Feed był porywający, ale to, co się dzieje w Deadline, przechodzi ludzkie pojęcie. W pozytywnym, szokującym, ale pozytywnym, tego słowa znaczeniu. Żywię tylko nadzieję, iż autorka da sobie radę i znajdzie naprawdę dobre wyjaśnienie wszystkiego, bo inaczej zepsuje całą realną otoczkę historii, a tego chyba nikt nie chce. To się nazywa wiedzieć, jak zachęcić czytelnika do dalszych części, po prostu nie da się zostawić tej historii niedokończonej, trzeba przeczytać wszystko do końca. Po prostu trzeba, inaczej nie da Wam to spokoju.
Jeśli nie czytaliście Feed, zróbcie to. Ta seria jest jedną z najlepiej dopracowanych, jaką w życiu czytałam i biorę winę na siebie, jeśli was jakimś cudem rozczaruje. Apokalipsa nadchodzi, bądźcie na nią gotowi!


Za możliwość przeczytanie książki dziękuję wydawnictwu SQN

Polecam również baardzo ciekawą stronę, gdzie trwa odliczanie do nowych tajemniczych materiałów związanych z Przeglądem Końca Świata, które udostępnia nam wydawnictwo. Można tam również zakupić nowelkę, w która zawiera historię tego, jak to się wszystko zaczęło. Zapraszam!

                                                                                                                                                  Evra.

środa, 9 lipca 2014

Harry Potter w wieku 34 lat, czyli nowe opowiadanie J.K. Rowling (wersja PL)

Pomyślałam, że pewnie jest spora grupka fanów HP, którzy jeszcze o tym nie słyszeli, tak więc postanowiłam zamieścić tutaj małą notkę o tym.
Dobrze wszystkim znana autorka bestsellerowych przygód o młodym czarodzieju, Harrym Potterze, postanowiła ująć rąbka tajemnicy i publikować opowiadanie o losach Tego, który przeżył na stronie Pottermore.com. Opowiadanie przybiera formę artykułu w "Proroku Codziennym" i pisane jest przez, również dobrze nam znaną, Ritę Skeeter, a osadzone jest w czasie, kiedy Harry ma już 34 lata. Takim sposobem śledzimy choć namiastkę tego, co działo się również z pozostałymi bohaterami.
Oryginalny tekst w języku angielskim znajdziecie tutaj, a po tłumaczenie odsyłam Was tutaj.


Wraz z publikacją pojawiły się zachwycone glosy, z nostalgią wspominające całą serie i przygody Harry'ego, Hermiony i Rona. Jedni mówią, iż to świetne uzupełnienie, przypomnienie serii i dobra wstawka, która jest ciekawa i przyjemna w lekturze. Ale jak to bywa, są i negatywne odniesienia. Wiele osób twierdzi, iż świat czarodziejów miał już swój czas, seria została zakończona i pani Rowling powinna dać sobie spokój z "odgrzewaniem starych kotletów", bo psuje klimat zakończenia i dobre wrażenie, jakie na czytelniku zrobiła seria. Zdania są podzielone, ale opowiadanie poszło już w eter i wątpię, żeby ktoś, kto czytał Pottera je sobie odpuścił. Pytanie jest tylko jedno: Jakie jest wasze zdanie na ten temat? 
                                                                                                                                                        Evra.

niedziela, 6 lipca 2014

Stephen King - ''Doktor sen''


Tytuł: "Doktor sen"
Tytuł oryginalny: "Doctor sleep"
Autor: Stephen King
Autor tłumaczenia: Tomasz Wilusz
Data wydania: 2013r.
Wydawca: Prószyński i S-ka
Gatunek: Horror (?)
Liczba stron: 656
Tom poprzedzający: "Lśnienie"
Ocena: 8

Miałam czytać pierwszą część Greya, ale utkwiłam w martwym punkcie i postanowiłam przeczytać jedną z moich ulubionych książek (do której wracam regularnie) :)

"Zwróć się do przyjaciół. Takich, którzy wiedzą, kim jesteś."

"Lśnienie" zrobiło na mnie ogromne wrażenie i nie zamierzam udawać, że się nie zawiodłam. Książka jest genialna, ale brakuje mi tego czegoś, tego co czyni powieści Kinga wyjątkowymi. Kolejny minus za zbyt duży przeskok w czasie, musiałam sobie dopowiedzieć, co działo się z bohaterami.

"Wszyscy umrzemy. Świat to tylko hospicjum ze świeżym powietrzem"

Dan jest już dorosłym mężczyzną. Przez bolesne wspomnienia z dzieciństwa popada w alkoholizm. Długo szuka swojego miejsca w świecie. Szczęście odnajduje poprzez pomoc ludziom w hospicjum. Jest nazywany ''Dokorem snem'', bo pomaga spokojnie umrzeć schorowanym ludziom. Personel, oraz pacjenci lubią go, chociaż zdarzają mu się drobne utarczki z jednym z lekarzy. Pewnego dnia Dan zauważa wiadomość na swojej tablicy. Jak się potem okazuje - napisała ją Abra Stone, która również obdarzona jest wielką mocą, o wiele większą od niego. Niestety jej rodzice przez długi czas wypierają to, że ich dziecko może być inne od innych. ;) Na szczęście uda jej się skontaktować, oraz spotkać z kimś, kto jej uwierzy. Z Danem. W książce poznajemy także czarne charaktery - członków węzła, którzy czerpią energię z jasności, a ostatnio bardzo im jej brakuję. Wielu członków zginie, a wszyscy będą niezwykle wyczerpani. Będą szukać Abry, ale to ona pierwsza wpadnie na ich trop i uda jej się opanować umiejętność zaglądania w myśli innych, chociaż przysporzy jej to wielu problemów.

"Ulegnij. Ta myśl była jak chłodna ściereczka przyłożona do palącej rany, w którą zmieniło się jej ciało."

Połączone siły niezwykłej dziewczynki, oraz jaśniejącego lekarza przynoszą dobry skutek.. Chociaż walka będzie niezwykle trudna. Nie chcę spojlerować i odkrywać przed wami zbyt wielu wątków, bo sami powinniście je odkryć. Każdy traktuję tą książkę inaczej i to właśnie jest w niej niezwykłe.

"Bo jeśli samobójstwo jest jedynym rozwiązaniem, możesz przynajmniej wybrać broń, z jakiej zginiesz"
Polecam tą książkę wszystkim fanom fantastyki, książek psychologicznych, oraz osobom mającym świra na punkcie Kinga.




sobota, 5 lipca 2014

TAG: książki

Skoro już dwie pozostałe autorki zrealizowały ten TAG, postanowiłam, iż ja też spróbuję. Mam nadzieję, że wam się spodoba :3


1. O jakiej porze dnia czytasz najczęściej?
Czytam najczęściej wieczorem, noc jest równie dobra, kiedy książka mnie wciąga, to potrafię czytać do rana. Oczywiście czytam również w ciągu dnia, ale wtedy zawsze ktoś coś ode mnie chce i odciąga od mojej świętej czynności.

2.Gdzie czytasz?
Moje łóżko to mój azyl. Uwielbiam siedzieć szczenie owinięta kołdrą z książką w ręku. W zimie lubię też siedzieć na ziemi, pod grzejnikiem w moim pokoju, jakkolwiek dziwnie to brzmi. W roku szkolnym często czytam w szkole, również na bezużytecznych lekcjach.

3.Jaki rodzaj książek czytasz najczęściej?
Fantastyka moją miłością! <3 Czytam książki fantasy odkąd pamiętam. Pierwszą taką świadomie przeczytaną książką była "Córka Czarownic" Doroty Terakowskiej. Na początku gimnazjum upodobałam sobie wszelkie paramore romance, których teraz mam już dość. Czytam również kryminały, thrillery, lubię też książki historyczne i wojenne.

4.Jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś?
Były to dwie książki od wydawnictwa SQN - "Deadline" Miry Grant i "Czas Żniw" Samanthy Shannon

5.Co czytałaś ostatnio?

6. Co czytasz obecnie?
"Deadline" Miry Grant.

7. Jaką postać z tej książki lubisz najbardziej?
Trudne pytanie. Bardzo trudne. Myślę, że głównych bohaterów Shauna i Georgie Masonów.

8.Używasz zakładek, czy zaginasz rogi?
Nawyku zaginania rogów wyzbyłam się już dawno temu, ale zakładki też u mnie nie królują. Najczęściej zostawiam książkę otwartą na ostatniej czytanej stronie i odwracam grzbietem do góry.

9.Ebook czy audiobook?
Zdecydowanie Ebook, zawsze mam jeden lub dwa na telefonie, by czytać, kiedy nie mam książki pod ręką. Najczęściej czytam ebooki na lekcjach :)

10. Jaka książka jest Twoją ulubioną z dzieciństwa?
Chyba właśnie "Córka Czarownic" Terakowskiej, choć "Dzieci z Bullerbyn mogłyby z nią konkurować w tej sprawie.

11.Książka, która tak bardzo Ci się nie spodobała, że ją odłożyłaś?
Kojarzę tylko "Gildię Magów" Trudi Canavan. No nie mogłam, choć wiem, że sporej grupie ludzi bardzo podoba się ta książka.

12.Książka, o której nie mogłaś przestać myśleć przez długi czas?
W gimnazjum bardzo długo byłam oczarowana cyklem "Dziedzictwo" Paoliniego i ogólnie miałam manie na postaci z tej książki, zwłaszcza smoki :3

13.Najładniejszą okładkę w Twoim zbiorze ma?
Szczerze mówiąc, bardzo dużo okładek mi się podoba, ale z ostatnich zbiorów, podoba mi się okładka "Troje"

14.Jaka książka, według Ciebie, powinna zostać zekranizowana?
Nie mam pojęcia. Zazwyczaj ekranizacje szkodzą książką i jakoś specjalnie na nie nie czekam, książka to jednak książka.

15. Czy pilnie czytałaś wszystkie lektury?
Jasne, że nie. Niektóre lektury są nie do przejścia, ale jednak przeczytałam jakąś połowę ze wszystkich, które do tej pory przerabiałam.

16.Twoja ulubiona lektura?
"Mistrz i Małgorzata" Michaiła Bułhakowa. #Top5: lektury szkolne

17.Wypożyczasz książki?
Chyba każdy, kto czyta książki, błogosławi tego, kto wynalazł biblioteki. 

18. Jaką książkę zabrałabyś na bezludną wyspę?
Chyba książki z serii o Wiedźminie. Uwielbiam Sapkowskiego.

19.Książka, którą chcesz mieć?
Serio? Mam wymienić tyle tytułów, że zebrałoby się na całą bibliotekę? Za dużo tego! :)

                                                                                                                                               Evra.

Marcus Sedgwick - "Królowa Cieni"

tytuł oryginalny: My Swordhand Is Singing
tłumaczenie: Maciejka Mazan
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 2010
okładka: miękka
liczba stron: 221
gatunek: powieść grozy
ISBN: 978-83-10-11719-9
moja ocena: 8/10

"Królowa cieni" przyciągnęła moją uwagę tytułem, a także okładką. Wypatrzyłam ją pośród innych książek w mojej ulubionej księgarni poznańskiej (którą, swoją drogą, zamykają i jest mi smutno). Spojrzałam na przód książki - na mężczyznę idącego po śniegu, trzymającego w ręku zakrwawiony nóż... Wiedziałam wtedy, że muszę ją (książkę) mieć dla siebie. Do zakupu zachęciła mnie cena - zapłaciłam niecałe 10 złotych!

Tomas i Peter, ojciec i syn, obydwaj są drwalami podróżującymi po Europie Wschodniej w XVII wieku. W pewnym momencie ich tułaczki, postanowili zatrzymać się w wiosce Chust i pracować dla jej mieszkańców. Jednak w momencie osiedlania nie wiedzieli jeszcze, co spotka ich w przyszłości... Zamieszkali oni w miejscu, gdzie panuje tytułowa Królowa Cieni, sprawiająca, że umarli powstają ze swoich grobów. Powieść Marcusa Sedgwicka jest nową interpretacją starych, słowiańskich mitach o wampirach - osobach umarłych i powstałych z ziemi, w której ich pochowano, aby wysysać krew żywych. Przyznam szczerze, że istoty opisane w "Królowej Cieni" mogą jednak bardziej przypominać zwyczajne (albo i nie?) zombie niż krwiopijców...

Powiem to od razu: książka jest dobra, a nawet bardzo dobra. A przynajmniej według mnie. Czytałam ją z zapartym tchem, nie mogąc oderwać się od kolejnych stron. Nie było znienawidzonych przeze mnie dłużyzn, przez które po prostu nudzę się przy książce. Zwroty akcji potrafiły zaskoczyć, jednak niektóre były bardzo przewidywalne. Myślę, że "Królowa Cieni" jest naprawdę interesującą interpretacją starego, słowiańskiego mitu o wampirach. Czytając recenzowaną przez mnie książkę mamy wrażenie, że te istoty znamy już ze współczesnej twórczości (nie, nie mówię tutaj akurat o "Zmierzchu"), a jednocześnie wiemy, że owi krwiopijcy nie ujawnili się przed nami do końca. Sądzę także, że dość ciekawym zabiegiem było połączenie kilku legend z terenów zachodniej Europy w jedną całość. Wielkie brawa dla pana Sedgwicka, proszę państwa!

Bohaterowie przypominali mi nieco wyidealizowanych normalnych ludzi. Owszem, mieli uczucia, emocje, potrafili samodzielnie myśleć, jednak odniosłam wrażenie, że są jednoznacznie dobrzy lub źli. Uważam jednak, że takie wykreowanie postaci nie czyni książki gorszej, nie ubliża jej. Jednocześnie twierdzę, że gdyby bohaterowie byli bardziej prawdziwi, książkę czytałoby się lepiej. Zdążyłam się już jednak przyzwyczaić do jednoznacznych postaci, występujących w książkach i nie raziło mnie to tak bardzo, jak kiedyś. Być może dlatego właśnie wystawiłam tak wysoką ocenę powieści.

Tak, miałam niemały problem z klasyfikacją powieści do jednej szufladki. W końcu jednak zdecydowałam się na powieść grozy i sądzę, że jest to trafny wybór. Książka może wystraszyć osoby wrażliwsze, jednak nie w sposób przyprawiający o dreszcze. Czy polecam "Królową Cieni"? Ogólnie tak, jednak wiem, że nie wszystkim może ona przypaść do gustu, ze względu na swoją tematykę. Uważam jednak, iż warto dać jej szansę, a nóż widelec komuś się spodoba.

[Recenzja oryginalnie została umieszczona na dom-z-ksiazkami.blogspot.com]

Peter V. Brett - "Malowany Człowiek Księga II"

Tytuł: Malowany Człowiek Księga II
Tytuł oryginalny: The Painted Man
Autor: Peter V. Brett
Data Premiery: 13 luty 2009
Wydawca:  Fabryka Słów
Liczba stron: 320
Moja ocena:  7,5

"Arlen, Leesha i Rojer wierzą, że ludzkość jest w stanie przeciwstawić się otchłańcom. I nie tylko oni, choć jedynie w odległej Krasji ludzie wypowiedzieli demonom otwartą wojnę. Co noc stają z nimi twarzą w twarz na ubitej ziemi – w naszpikowanym pułapkami Labiryncie. W obronie honoru przodków. Nie szczędząc ofiar i krwi.
Arlen, Leesha i Rojer są już dojrzałymi, doświadczonymi przez życie ludźmi. Odkrywają w sobie umiejętności i moce, które pozwolą im myśleć o próbie zmierzenia się z unicestwiającym świat złem. W krucjacie przeciwko potworom budzącym się do życia każdej nocy połączył ich nieubłagany los.To ostatni dzwonek dla ludzkości, ginącej w szponach opętanych żądzą mordu bestii."


Bardzo rzadko czytam kolejne tomy serii jeden po drugim. W przypadku "Malowanego Człowieka" było nieco inaczej, ponieważ w Polsce każdy tom podzielony jest na dwie księgi. Nie ukrywam, iż jestem z tego raczej niezadowolona, ale to właśnie przyczyniło się do tego, by przeczytać obie księgi jedna po drugiej, by oficjalnie powiedzieć, że przeczytałam tom pierwszy.


"Umarli nie poczują się gorzej, jeśli zapomnisz o winie i zaczniesz żyć własnym życiem"

Cóż mogę powiedzieć o księdze drugiej? Dostałam właśnie to, czego się spodziewałam. Pierwsza księga było swoistym wprowadzeniem, mało się w niej działo a bohaterowie wciąż się rozwijali. Następna część pierwszego tomu zaspokoiła moje oczekiwania, co do akcji, której było zdecydowanie więcej. Bohaterowie diametralnie się zmienili i ich charaktery i zachowanie również. Podoba mi się taka ewolucja, czyni książkę dużo ciekawszą, a i czyta się przyjemniej.
Zacznijmy od bohaterów, tak niepodobnych do tych dzieci, które poznajemy na początku pierwszej księgi. Wszyscy zyskali siłę, wiedzę i doświadczenie i zmienili się nie do poznania. Mają nowe cele, motywacje, które nimi kierują. Jest to duży plus w całości, mamy większe urozmaicenie, a i ja lubię silne charaktery, które rzeczywiście takie są, a nie tylko udają. Nadal nie za bardzo wiem, jaka jest rola Rojera, wciąż wydaje mi się piątą kulą u nogi, ale zapewne czeka na niego jakieś wielkie przeznaczenie w dalszych częściach, więc nie kwestionuje jego postaci. Co nie zmienia faktu, iż go nie lubię.
Jeśli jesteśmy już przy sympatiach, to w tej części pączkują pierwsze wątki miłosne między bohaterami. na początku pomyślałam, że zepsuje to całą, dość dobrą, książkę, ale spokojnie. Nie odgrywa on większej roli w tej części i jest tylko lekko zarysowany przy końcu książki, co mnie bardzo ucieszyło. Moje zdrowie psychiczne mogłoby być w niebezpieczeństwie, jeśli Brett wcisnąłby mdławy romans do świata opanowanego przez demony.


Będąc już przy aspekcie świata przedstawionego, to Brett skutecznie przekonuje nas, iż wcale go nie znamy tak dobrze, jak myśleliśmy. W księdze drugiej odkrywa nowe zagadnienia i prawa rządzące światem otchłańców pokazując, że to co było czarne nie do końca takowe pozostaje. Świat jest inny, niż myślą ludzie, a rządzący nimi strach przysłania racjonalne myślenie. To, co do tej pory było niemożliwe, wciela się w życie i staje się realne nie bardziej niż same demony. Jestem ciekawa, czy autor trzyma jeszcze coś w zanadrzu, by nas zaskoczyć w kolejnych częściach. Pod innymi względami świat się nie zmienia, wciąż są przerażeni, stłamszeni ludzi i demony wypełzające z otchłani w nocy. Normalka.
To, co jeszcze nie uległo zmianie, a co dopiero poprawie, to opisy, których tak mi brakowało w poprzedniej księdze. Tutaj również ich prawie wcale nie ma, ciężko wczuć się w klimat, a poczuć to, co w tej chwili przeżywa dany bohater, to już cud nad cudy. Niestety, jest to chyba największy minus tej pozycji, niemal zbrodnią jest zaniedbać mroczny klimat, który powinien panować w książce. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Wciąż brak mi tego uczucia, dzięki któremu śledzę losy bohaterów z zapartym tchem i przeklinam w myślach to, iż nie umiem czytać szybciej, byle tylko dowiedzieć się, co będzie dalej.


Podczas lektury drugiej księgi "Malowanego Człowieka" nie zmieniłam swojego zdania na temat tej pozycji. Wciąż uważam ją za dobrą, ale nie wybitną. Są książki gorsze, są i lepsze, ta jest gdzieś po środku. Nie zawiedziecie się, ale nie oczekujcie zbyt dużo, jak już powiedziałam przy okazji recenzji poprzedniej części. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ps. Przybyła do mnie wygrana w konkursie. Enjoy!


                                                                                                                                                       Evra.


wtorek, 1 lipca 2014

Peter V. Brett - "Malowany Człowiek. Księga I"

Tytuł: Malowany Człowiek Księga I
Tytuł oryginalny: The Painted Man
Autor: Peter V. Brett
Data Premiery: grudzień 2008
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 504
Moja ocena: 6,5/10

Zaszczuta i zdziesiątkowana ludzkość przeklina noc. Z każdym zmierzchem, w oparach mgły, nadchodzą opętane żądzą mordu bestie. Przerażeni ludzie chronią się za magicznymi runami. Usiłują wymodlić dla siebie i najbliższych kolejny dzień życia. Rzeź ustaje bladym świtem, gdy światło zapędza demony z powrotem w Otchłań.
Rosną odległości między pustoszejącymi osadami. Wydaje się, że nikt ani nic nie zdoła powstrzymać otchłańców, kładąc tym samym kres zagładzie. W tym dogorywającym świecie dorasta troje młodych ludzi. Bohaterski Arlen, przekonany, że większym od nocnego zła przekleństwem jest strach przepełniający ludzkie serca. Leesha - jej życie zrujnowało jedno proste kłamstwo - nowicjuszka u starej zielarki, bardziej chyba przerażającej od krwiożerczych potworów. I Rojer, którego los na zawsze odmienił wędrowny minstrel, wygrywając mu na skrzypkach skoczną melodię.
Tych troje ma coś wspólnego - są uparci i przeczuwają, że prawda o świecie nie kończy się na tym, co im powiedziano. Czy odważą się jej poszukać, opuszczając chroniony runami azyl?


Tak tytułem spokojnego wstępu...któż był tag GENIALNY, by podzielić tę trylogie na części w Polsce? W innych krajach dało się wydać tylko trzy książki, ale nie, w naszym cudownym miejscu zamieszkania musieli dowalić z sześcioma książkami. Zdenerwowałam się, kiedy pierwsza część skończyła się w momencie, w którym zaczęło się coś dziać. Moją irytacje złagodził jedynie fakt, iż pod ręką miałam już księgę drugą, która mogła zaspokoić moją ciekawość.

A teraz, wylawszy rozdrażnienie, pozwólcie, że przejdę do właściwej recenzji, co by nie zabierać Wam więcej czasu.
O trylogii demonicznej słyszałam bardzo wiele pozytywnego, część z moich znajomych zalicza ją nawet do swoich ulubionych książek. Czy i w moim przypadku tak będzie, nie wiem, po pierwszej części ciężko powiedzieć mi cokolwiek w tej kwestii.
Brett miał bardzo oryginalny pomysł na świat przedstawiony i dość dobrze go wykorzystał. Nie mamy tutaj super mocy, ludzie są tylko ludźmi, a świat różni się od realnego tylko tym, iż co noc z otchłani przybywają demony spragnione ludzkiego mięsa. Nie byłoby jednak zabawy, gdyby nie obdarzyć ludzi obroną - tak powstały runy ochronne. Tylko ochronne, gdyż jedynie tworzą one barierę chroniącą przed bestiami, które są nieśmiertelne i nie można ich zabić. Dawne runy wojenne to jedynie pobożne życzenia.
Tak skonstruowany świat bardzo przypadł mi do gustu i przyznam, że jeszcze nie spotkałam się z podobnym pomysłem. Jest ciekawie, ale jednocześnie nie nazbyt abstrakcyjnie tak, że połączenie realnego świata i codzienności ludzi dobrze współgra z częścią fantastyczną. Trochę ciężko było przebić mi się przez pierwsze kartki, jednak tak często bywa, kiedy zaznajamiamy się z nowymi realiami w książce. Po ok. 20 stronach w świecie Bretta czułam się już jak ryba w wodzie, a może bardziej trafne będzie tutaj powiedzieć: jak demon w nocy.



Równie ważny aspektem każdej książki są bohaterowie. To ich losy śledzimy i to oni wywołują w nas najwięcej emocji. Tutaj głównych bohaterów mamy aż trzech. Czytając, nie byłam przygotowana na historię więcej niż jednego bohatera i kiedy zaczęłam się już coraz bardziej wciągać w losy Arlena rozdział się skończył a tu bum! Mamy opowieść o Leeshy. Na początku mnie to zdenerwowało, obawiałam się, że autor będzie chciał naćpać książkę postaciami niczym król Martin(u którego to się kupy trzyma, ale tutaj mogłyby powstać niezłe zgrzyty), ale na szczęście poprzestał na 3 głównych bohaterach, a ja szybko zapomniałam o wywołanej irytacji, gdyż historie pozostałej dwójki były równie ciekawie, co Arlena i nie nudziłam się.
Każda z trojga postaci ma swoją historię, widzimy zmiany, jakie zachodzą w ich światopoglądzie i charakterze i stopniowe kształtowanie się ich samych. Ich dorastanie nie jest przedstawione szczegółowo, jednak podoba mi się, iż autor pokazał nam, jak zyskali wiedzę i umiejętności dzięki latom ciężkiej pracy, a nie wymyślił sobie, że 13-latek będzie mistrzem w rysowaniu runów, przerastającym wiedzą wiekowych mędrców w swoich fachu.
Ogólnie ujmując, bohaterowie są dobrze skonstruowani, mają swoje charaktery i poglądy, jednak całkowicie się od siebie różnią i ciekawi mnie, jak będą dogadywać się razem, bo jestem pewna, że Brett splecie ich losy ze sobą, choć jasnowidzem nie jestem i mylić się mogę.
Najbardziej polubiłam Arlena i Leeshe, lubię silnych bohaterów, jednak nie powiewających sztucznością i właśnie ta dwójka spełniła moje oczekiwania. Nie wiem za bardzo, jaką rolę w całej historii miałby odgrywać Minstrel, ale zapewne wkrótce się dowiem.


Fabuła należy do tych prostych i niezbyt zaskakujących, ale złoże to na karb tego, iż jest to pierwsza część, w której niezbyt dużo się dzieje, a jej zadaniem jest wprowadzenie nas w świat opanowany nocą przez otchłańców. Jednym słowem, jest to zapoznanie i swoisty wstęp do następnych części. znajdziemy tu odpowiedzi po co, na co i dlaczego tak a nie inaczej. Co się stało, że bohater jest jaki jest i dlaczego postąpił tak a nie inaczej. Nawet jako książkę, która ma przygotować grunt pod resztę historii czyta się ją zaskakująco dobrze i szybko, nie nudzi, nie dłuży się, ale też nie mamy tutaj fajerwerków i spektakularnych zwrotów akcji. Nie ma w niej nic, co wywołałoby wypieki na mojej twarzy i zaparty dech podczas czytania. Dla mnie nie było w niej nic ekscytującego, ale też nic wywołującego negatywne odczucia.
Mankamentem tej części są dość słabe opisy, przez które ciężko wczuć się w klimat i daną sytuacje. Autor skupia się na wrażeniach fizycznych i trochę odpycha psychikę bohaterów na dalszy tor, którego, ośmieliłabym się rzec, prawie wcale nie ma. Niemal uniemożliwia to poczucie grozy, która powinna panować w świecie, w którym istnieją demony i winna towarzyszyć nam przez większą część książki. Szkoda, bo wtedy książka wiele by zyskała i na pewno czerpałabym więcej przyjemności z czytania.

"Tylko głupiec nie wie co to strach"

Uczciwie mogę rzec, iż książka jest dobra. Nie wspaniała, nie wybitna, ale też nie zaliczam jej do gatunku "dno i trzy metry mułu". Już rozpoczęłam czytanie drugiej księgi i uczciwie mogę rzec, że dzieje się w niej o wiele więcej, więc autor nie powinien mnie rozczarować. Szczerze mówiąc, nie ma co się rozpisywać na jej temat, przekonajcie się sami. Ci z was, którzy są sympatykami klasycznego fantasy nie powinni czuć się zawiedzeni, o ile nastawią się na lekturę dobrą, a nie porywającą.

                                                                                                                                                  Evra.