Autor: Jakub Ćwiek
Data Premiery: 20 marca 2013
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 296
Moja ocena: 6/10
Oto Dreszcz! Rock N' Roll is Not Dead!
Keith Richards na osiedlu Tysiąclecia? Why not?!
Rychu Zwierzchowski wiedzie żywot pasożyta-luzaka - sex drugs and rock n’roll. Pije, pali, gra na streecie i usilnie stara się nie znaleźć poważnej, regularnej pracy. Utrzymuje go córka, która co jakiś czas dba o uzupełnienie jego finansowych potrzeb.
Całe życie „Dreszcza” to koncerty i AC/DC ponad wszystko.
Są przyjaciele i wrogowie, choć tych drugich rzecz jasna więcej. Aż pewnego dnia „Dreszcz” obrywa piorunem i... zyskuje nowe super moce. Tylko czy to coś zmienia?
Jak to u Ćwieka bywa - muza głośno ryczy, a każda strona wali po uszach siłą decybeli. Tak było w „Kłamcy”, tak jest w „Dreszczu”. I dobrze.
Jakub Ćwiek powszechnie kojarzy się ze sławetnym "Kłamcą" i jego kontynuacją, o której nasłuchałam się wiele dobrego i nic złego, co zakrawa o małą anomalię. Moja ciekawość, co do twórczości Ćwieka wzrosła na tyle, by rozpocząć poszukiwania książek jego autorstwa i wcisnąć je na początek kolejki "do przeczytania". Los chciał jednak, bym nie trafiła na wychwalanego "Kłamcę" ale na nieco młodszego "Dreszcza", który jednak zaciekawił opisem na tyle, by nie uznać moich łowów za porażkę. Tak oto miałam swój "pierwszy raz" z twórczością pana Ćwieka. Co z tego się urodziło?
Zacznijmy od początku, a jest on niebywale motywujący do dalszego czytania, gdyż rozpoczyna się od osobliwego i dość żartobliwego ostrzeżenia, po którym chęci do czytania rosną dwukrotnie:
"W trosce o Twoje zdrowie psychiczne, komfort wyznaniowoświatopoglądowt, orientację seksualną, zainteresowania sportowe i muzyczne, gusta dotyczące mody a także - a może przede wszystkim - wrażliwość na słowa powszechnie uważane za wulgarne o obelżywe pragnę przestrzec, iż gdy tylko skończy się ta strona i przewrócisz kartkę, jednocześnie skończy się dla Ciebie sfera ochronna. Możesz więc zaprzestać lektury w tym miejscu i przyjść na spotkanie autorskie, a ja narysuję Ci pod tym wstępem kwiatek jako symbol Twej nieskalanej niewinności"
Po takim wstępie i okładkowym opisie oczekiwałam dobrej zabawy podczas czytania, ogrom śmiesznych(!) żartów i sytuacji. Przewróciłam więc kartkę, zaprzepaszczając tym samym swoje szanse na kwiatuszka od autora, i rozpoczęłam lekturę.
Nie wiedząc od czego zacząć, rozpocznę od absurdu tej książki. Realizmu w niej tyle, co kot napłakał, a może i mniej. Trudno uwierzyć w wydarzenia, które się tam dzieją, nie ma nawet styczności z realnym światem. Jasne, fantasy to fantasy, nie ma być rzeczywiste, ale nawet przyziemne rzeczy i zachowania zwykłych ludzi są nieco abstrakcyjne. Weźmy motywy kierujące młodym Benjaminem, czy ktokolwiek mógłby uwierzyć, że porzucił dom i przyszłość, by stać się lokajem podstarzałego rockmana? Nie wydaje mi się. Możecie powiedzieć, że szukam dziury w całym, ale opisuje tylko swoje wrażenia, choć na pewno dużej części czytelników spodoba się takie postawienie sprawy lub nawet nie zwrócą szczególnej uwagi na takie szczegóły mi jednak rzuciło się to w oczy już w połowie książki, bo sytuacje są czasem wydumane, nie wiadomo po co i dlaczego akurat tak się dzieje lub dany bohater postępuje tak czy inaczej.
Jeśli chodzi o samych własnie bohaterów to są i to jacy! Ćwiek nie próżnował, bo książka obfituje w taką różnorodność postaci, że czego jak czego, ale inwencji twórczej to autorowi odmówić nie można. Mamy tutaj bowiem podstarzałego rockmana, grubego, poczciwego ślązaka, bogatego, nad wyrost poważnego anglika, bandę mimów z super mocami, szalonego doktora, ludzi posklejanych, niczym Frankenstein, z kawałków ciał świętych czy chociażby masowo ujawniających się superbohaterów. Niestety,wszyscy są tylko lekko zarysowani, łącznie z głównymi bohateramiŻyć nie umierać, powiedziałabym. Szkoda tylko, że książka jest zbyt krótka, by dobrze oddać charaktery ich wszystkich oraz wycisnąć możliwości z postaci do ostatniej kropli. Mogę zapewnić, iż taka różnorodność nie koliduje ze sobą tworząc książkę naćpaną dziwnymi ludźmi, ponieważ bohaterowie nie pojawiają się w książce równocześnie, a są dozowani, powiedziałabym, stopniowo w poszczególnych historiach zawartych w książce, by później połączyć się w mniej lub bardziej logiczną całość fabuły.
- Co mi się stało? - zapytał.
- Wersja dugo czy krótko?
- Krótka.
- Pieron cie ciulnoł.
Co do samego języka książki, jest tak, jak na początku ostrzegał autor. Mięsko leci na każdej stronie, bardziej lub mniej pasując do danej wypowiedzi, a postacie raczej nie przejmują się kwestami dydaktycznymi czy etycznymi ( nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało). Język jest stylizowany na potoczną mowę, jednak widać tutaj na siłę wprowadzane żarty, które towarzyszą niemal każdej wypowiedzi. Ćwiek chyba ze wszystkich sił starał się zrobić książkę, która bawi każdą literką, niestety nie do końca się udało. Trochę powiewa sztucznością, jednak spora część żartów rzeczywiście wywołuje drgania w kąciku ust, które można uznać za uśmiech. Wypowiedzi poczciwego Alojza, którego bardzo polubiłam, czasem ciężko odczytać, bo jego mowa naśladuje śląską gwarę i chyba miała pozwolić czytelnikom poczuć katowicki klimat. Intencje może i były dobre, ale przysporzył mnie i podejrzewam też, że wielu innym, nie lada wyzwania w postaci odszyfrowywania wypowiedzi grubego Alojzego. Ciężko się to czytało i czasem denerwowało, ale dało się przebrnąć.
Wydarzenia są nierealne i żywcem wyjęte z jakiegoś podrzędnego komiksu, ale niektóre sytuacje są po prostu trochę...żałosne? niesmaczne? Chodzi mi tu dokładnie o te wszystkie dziewoje, które zlatywały się do naszego Zwierza jak muchy, a i on nie szczędził nam lekcji marnego podrywu. Jakoś niezbyt mi było z wyobrażeniem podstarzałego mężczyzny i wijącej się wokół niego niegrzecznej osiemnastki (zazwyczaj oby tyle miała).
Mimo wszystkich tych wad i niedociągnięć książkę czyta się szybko i dość przyjemnie, jeśli przymruży się oko na to i owo oraz zaakceptuje nierealność wydarzeń i decyzji bohaterów. Na każdym kroku towarzyszy nam rock n' roll i ktoś, kto słucha podobnej muzyki będzie się czuł jak ryba w wodzie podczas lektury tej pozycji. Ja ze swoimi nieco cięższymi gustami muzycznymi również nie narzekałam.
Sama trochę się rozczarowałam. jednak to chyba przez to, iż miałam zbyt wygórowane wymagania co do książki, która niestety im nie sprostała. Podchodząc do niej bez oczekiwań na szał i fajerwerki stanie się nawet dobrym wypełniaczem wolnego czasu, swoistym odmóżdżaczem, jak ja to nazywam tego typu, niewymagające, książki.
It's a long way to the top panie Ćwiek. Zobaczymy czy Kłamca sprosta moim oczekiwaniom, mam nadzieję, że już niedługo.
Evra.