Tytuł oryginalny: Partials
Autor: Dan Wells
Data premiery: 2013-03-20
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 416
Ocena: 4/10
"Rasa ludzka wymiera. Po wojnie z Partialsami, wyhodowanymi w laboratoriach, zmodyfikowanymi genetycznie żołnierzami, pozostała ledwie garstka ocalałych. Ale to nie krwawe walki zdziesiątkowały ludzkość. Partialsi, niewdzięczne dzieci naukowców, wypuścili śmiercionośny wirus, RM, który wybił ponad 99% ludności. Od ponad dekady na świat nie przyszło ani jedno zdrowe dziecko…
W enklawie ludzi na Long Island panuje twarde prawo – każda kobieta, która ukończyła siedemnasty rok życia musi zajść w ciążę i urodzić dziecko. Z nadzieją, że właśnie ono przetrwa. Że będzie miało gen odporności na RM. I że dzięki niemu uda się stworzyć szczepionkę… Przez ostatnie lata asystująca w szpitalu Kira widziała już dość śmierci. Gdy Rada chce po raz kolejny obniżyć wiek reprodukcyjny, dziewczyna, mając już dość rozpaczy kolejnych młodych matek, zaczyna szukać rozwiązania problemu na własną rękę. Wiadomo, że wirus działa wyłącznie na ludzi, Partialsi pozostali odporni. Już od lat nikt nie widział ich oddziałów. Kira wierzy, że to właśnie w ciałach stworzonych w laboratoriach superżołnierzy znajduje się klucz do rozwiązania zagadki RM. Chce znaleźć i pojmać jednego z nich – nawet za cenę rozpętania kolejnej wojny…"
Miałam co do tej książki bardzo duże oczekiwania. Pomysł jest całkiem ciekawy, z oryginalnością trochę gorzej, bo jak wiele książek o tej tematyce powstało? Ostatnio w coraz większej liczbie powieści widzimy podobny schemat - na czele wyniszczonej(choć nie zawsze) ludzkości stoi totalitarny przywódca, mówi, żeby skakać, ludzie pytają, jak wysoko. Ot nic nowego. Miałam jednak nadzieję, iż autor na tyle wykorzysta swój pomysł, by powieść czytało się z przyjemnością, aby wciągała i powiała choć odrobiną świeżości. Jeśli w tej książce był jakiś powiew, to chyba tylko zeszłorocznego śniegu.
Zacznijmy jednak od początku, podczas którego, nawiasem mówiąc, bardzo dokładnie zgłębiłam fakturę ściany mojego pokoju, gdyż wydawała mi się niezmiernie bardziej interesująca niż perypetie pani Walker. Początek był nieziemsko nudy, nie wiem, czy pan Wells zaplanował sobie zamach na mnie, co by uśmiercić mnie przez ciągłe ziewanie, czy też nie zrobił tego specjalnie i można mu wybaczyć, w każdym razie, początek niezbyt przypadł mi do gustu. Głównej bohaterki, Kiry Walker, od początku nie polubiłam i nie zdołałam wykrzesać dla niej choć iskierki ciepłych uczyć. Autor starał się wykreować odważną, gotową na wszystko bohaterkę, która potrafi stawić czoła niebezpieczeństwu. Miało być pięknie, a wyszło po prostu sztucznie. Ogólnie cały świat przedstawiony był baardzo słabo zarysowany, Senat, który pełni w książce rolę przywódcy nawet odrobinę nie kojarzył mi się z totalitaryzmem, z jakim powinien był, wszystkie postacie są takie same, nie mają za grosz swoich charakterów, a przynajmniej czegoś, co by je jednocześnie wyrażało i zapadało mi w pamieć Głowna bohaterka jest denerwująca, sztuczna jak zresztą jej przygody. Tzn chodzi mi o tą specyficzną łatwość, z jaką wszystko się dzieje, nagle wszystko się udaje, znajduję to, czego potrzeba, dziwnym trafem akurat w najmniej spodziewanym momencie zmienia plany, które okazują się genialne. To naprawdę wypada nierealnie podczas lektury. W całej książce była tylko jedna postać, która przypadła mi do gustu - nie spoilerując tutaj powiem tylko,że to pewien pan i kto czytał, ten pewnie będzie wiedział, o kogo chodzi.
-Czy to ta dziewczyna, która poszła z wami na Manhattan? Chyba jesteśmy jej winni ciastko.
-Jesteśmy jej winni całą cholerną piekarnię.
Gdyby tak rzucić naszą książką, to podejrzewam, iż fabuła byłaby prostsza niż tor lotu samej książki. Żadnych wątków pobocznych, nasza dzielna i niezłomna prze do przodu po równiutkiej linii. Fabuła skupia się głownie wokół lekarstwa na RM, którego szuka Kira i nic poza tym. Dokładniej, to mamy bardzo malutkie zalążki czegoś, co można by umownie nazwać wątkiem pobocznym, nie są one jednak rozwijane w części pierwszej serii. W parze z prostą fabułą idzie prosty język, aż za prosty, jak dla mnie. Szczerze mówiąc, trochę mnie męczył styl pisania, czułam się, jakbym czytała pierwszego bloga z opowiadaniem 14-latki (nie umniejszając tutaj żadnej 14-latce piszącej bloga, jednak wiecie, co mam na myśli).Może to tylko moje irracjonalne odczucie, nie zrozumcie mnie źle, lubię, kiedy język powieści jest lekki i przyjemny, jednak tu mi coś nie pasowało, to nie było to, przy czym mogłabym się odprężyć po całym dniu. Niektóre wypowiedzi postaci również mnie denerwowały, zwłaszcza Marcusa, w zamiarze może i miały być zabawne, kreując jego postać na czarującego dowcipnisia, jednak mi wydały się denne i bez wyrazu.
Akcja nabiera tempa, a co za tym idzie, częstotliwość ziewania i poszerzania wiedzy o ścianie spada, dopiero w 3/4 objętości książki. Późno, ale lepiej niż wcale. Zaczyna się coś dziać i wreszcie cała historia zaczyna mnie interesować. Co prawda bardzo łatwo było przewidzieć, jak wszystko się skończy, niemniej jednak ciekawszy przepływ fabuły zapewnia pewien pan, o którym już wspominałam, a i główna bohaterka niemrawo zaczyna coś z siebie krzesać. Jeśli pan Wells utrzyma poziom z końcówki w drugiej części, to może wyjść z tego nawet coś, co trzyma poziom.
Bardzo interesowała mnie sama wojna izolacyjna i idea Częściowców. Wiązałam wielkie nadzieje, że autor wplecie nam wątki historyczne, dzięki czemu będziemy mogli wczuć się w sytuację z przyszłości. Niestety. wszystkie moje nadzieje spełzły na niczym, nie mówiąc już o brutalnie zdeptanych wizjach o rozdziałach z perspektywy Częściowca. A wielka skoda, bo mogłoby to nadać odpowiedniego charakteru książce i skutecznie zaintrygować czytelnika. O czymś więcej na temat superżołnierzy ni widu ni słychu, żal i pożoga normalnie.
Mój dowcip jest jak twoje nogi [...]. Byłoby egoizmem ukrywać go przed innymi.
Książka bierze udział w wyzwaniach:
---------------------------------------------------------------------------------------------
Może powiecie, że zbyt surowo oceniłam powieść, ale jakoś ostatnio nie mam dobrych dni i chyba to przełożyło się na całą lekturę. Czuję się jak naleśnik na rozgrzanej patelni, któremu odebrano wszystkie humanitarne naleśnikowe prawa i pozwolono, by konał pozbawiony choć odrobiny chłodu. Nadeszła fala upałów, na którą wyczekiwałam niezmiernie zarzekając się, jeszcze kilka tygodniu temu, że nie powiem złego słowa. Na poprawę humoru wiadomość, którą ostatnio napisał mi mój luby, kiedy przeczytał pierwszą recenzję na blogu:
Książke zacznij pisać ^^
Pisz o sobie może później będzie to bessceler czy jak to się tam pisze ^^
Tak więc życzcie mi przeżycia w upale teraz i bessceleru w przyszłości!
Evra.
Rzeczywiście, jeśli w książce jest jedna prosta, która nie posiada żadnych zakrętasów i przeszkód, gdzie każdy problem jest migiem rozwiązywany przez bohaterów, to ja podziękuję, nie lubię takiej naiwności w książkach. A nawiasem mówiąc, życzę Ci tego bessceleru:)
OdpowiedzUsuńNo to życzę Ci tego bestsellera i pisz recenzje częściej ;)
OdpowiedzUsuńA sądziłam, że to lepsza lektura. Mogłabym spróbować, ale coraz mniej mam na to ochotę. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.