środa, 3 grudnia 2014

Orson Scott Card - "Gra Endera"

Tytuł: Gra Endera
Tytuł oryginalny: Ender's Game
Autor: Orson Scott Card
Data premiery: 1985 (I wydanie)
Wydawca: Pruszyński i S-ka
Liczba stron: 328
Moja ocena: 8/10

"Gra Endera zdobyła najważniejsze nagrody w dziedzinie science fiction – Hugo i Nebulę.
Wobec śmiertelnego zagrożenia z kosmosu Ziemia przygotowuje swoją broń ostatniej nadziei. Jest nią chłopiec, w którym odkryto zalążki niezwykłego geniuszu wojskowego. Czas nagli, a przyszłość dwóch cywilizacji spoczywa w rękach dziecka..."


"Gra Endera" to historia, przy której złamała swoja świętą, acz niepisaną zasadę "Najpierw książką, potem film". Tak się złożyło, że obejrzałam film, parę miesięcy temu i byłam pod wrażeniem, dlatego też zapragnęłam przeczytać książkę. Rozpoczęłam swoje polowania, które owocnie zakończyły się lekturą "Gry Endera" parę dni temu. Tutaj winnam zaznaczyć, że nie jestem fanką literatury sf, czytuję ten gatunek rzadko, po prostu mi "nie podchodzi", dlatego też zazwyczaj pozycje tego typu omijam szerokim łukiem. Tutaj jednak filmowa wersja przypadła mi do gustu, więc, jak to zawsze bywa, książka będzie jeszcze lepsza. Nie miałam pojęcia, czy nie będzie mnie po prostu nużyć, ze względu na poznane wcześniej zakończenie, ale mimo to nie zniechęciłam się i przystąpiłam do lektury.

Ziemia przeszła już dwie inwazje Robali, a ludzie przygotowują się na trzecią. Z tegoż powodu powstał Ender - trzecie dziecko, podczas, gdy prawo ogranicza każdą rodzinę do posiadania jedynie dwóch. Rząd wydał pozwolenie, swoisty przykaz, by rodzina Jana Wieczorka miała trzecie dziecko, gdyż pozostałe dwa były bardzo obiecujące. Ender jednak nie był szczęśliwy - wiecznie dręczony przez zazdrosnego i ambitnego starszego brata, nie do końca akceptowany przez rodziców a kochany jedynie przez starszą siostrę. W wieku 5 lat przyszło mu podjąć trudną decyzję - czy chce dołączyć do Szkoły Bojowej i zostań dowódcą, który w przyszłości poprowadzi flotę przeciwko Robalom?

Urzekła mnie kreacja postaci, zwłaszcza głównego bohatera, ale pobocznym postacią również nie można odmówić. Ender ma złożoną psychikę, a autor bardzo dobrze ukazuje ją czytelnikowi. W konsekwencji powstaje wizja 6-cio latka, który cierpi z powodu odrzucenia przez rówieśników, a jednocześnie dąży do perfekcji we wszystkim, co przynosi mu szkoła bojowa. Ma swoje rozterki, załamania, ale podnosi się i wciąż prze naprzód. Niektórzy mogą powiedzieć, że zbyt dużo użala się nad sobą, ale spróbujcie wejść wtedy w jego rolę - małego dziecka, które zostało wrzucone w wir wojskowego życia. Inne postacie, jak dyrektor szkoły, również są dobrze ukazane - na początku rozdziałów mamy dyskusje tych "wyższych" dorosłych, które ujawniają nam cele, które nimi kierują, dlaczego postąpili tak, a nie inaczej. 
Jedną z rzeczy, której nie mogłam pojąć były inne dzieci - ich zachowanie. Nie mogłam wyobrazić sobie, jak te dzieci, które nie ukończyły nawet 10 lat rozmawiają jak dorośli, walczą i znęcają się nad młodszymi. Jest to dość abstrakcyjne dla mnie, co rusz zapominałam, że bohaterami są genialne, ale wciąż dzieci. Aż dreszcz przebiega po plecach.

Autor przedstawił nam świat przyszłości - w jego czasach raczej bardzo odległej, bowiem książka została wydana w 1985r. Po wojnie z Robalami na Ziemi ustalono nowe prawa, a kraje, które się do nich nie zastosują nałożonych jest szereg sankcji. Takim krajem jest m.in. Układ Warszawski, który jest hegemonem w europie, a z którego jednocześnie pochodzi ojciec Endera (dobrze Wam się wydaje, to polak!). Ogólnej kreacji świata nie można nic zarzucić, jest dość realistyczny i istotnie nasze życie mogłoby tak wyglądać, gdyby wisiała nad nami wizja ataku z kosmosu. Jedynym zarzutem może być nieco przesadzony watek, gdzie dwójka dzieci podszywając się pod fikcyjne postacie w internecie, mogły wpłynąć na sytuacje na arenie międzynarodowej. Ale ncóż, wszak to genialne dzieci!

Głównym minusem, przynajmniej w moim mniemaniu były wszelakie opisy symulacji i bitew. Głównym zajęciem w Szkole Bojowej jest granie w pewną grę - symulacje bitew w stanie nieważkości. Ich opisy były mało plastyczne i jakoś ciężko było mi sobie wyobrazić przebieg. W dalszej części były już ograniczane do "dziś rano znów rozegraliśmy bitwę z taką a taką armią, Znów wygraliśmy". Lubie, kiedy mogę sobie odtworzyć dane wydarzenie w głowie, a tutaj jest to raczej niemożliwe. Z drugiej zaś strony, rozumiem autora - nie chciał zanudzić czytelnika, bo rozegranych walk jest naprawdę dużo, ale te opisy, które już się pojawiły, mogłyby być bardziej dopracowane.

"Gra Endera" to bardzo dobra książka, którą polecam każdemu, kto lubi takie klimaty, ale też fanom innych gatunków, zapewniam Was, nie taki sf straszny, jak mogłoby się wydawać! Zakończenie, choć już wcześniej mi znane, dla kogoś, kto pierwszy raz zetknie się z tą historią, może być niezłym zaskoczeniem. Jednocześnie finał otwiera nową historię, która kontynuowana jest w tomie drugim, a po którą sięgnę z pewnością.


Evra.

piątek, 28 listopada 2014

Jakub Ćwiek - "Kłamca"

[źródło]
Tytuł: Kłamca
Autor: Jakub Ćwiek
Data premiery: ok. 2005r
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 272
Moja ocena: 8/10

"Odkąd nie ma Boga, anioły nie grają fair. I to tłumaczyłoby obecność Kłamcy...
Ocalony po szturmie na Valhallę Loki – adoptowany syn Odyna, patron oszustów i zdrajców – postanawia przystać do zwycięzców i staje się anielskim chłopcem na posyłki.
Szybko jednak okazuje się, że w świecie, gdzie zabłąkane, mitologiczne bóstwa bratają się z piekielnymi demonami, niezwykłe zdolności boga kłamstwa służyć mogą znacznie ważniejszym celom. Wyćwiczone sztuczki doskonale dezorientują wroga, a bezwzględność i pogarda wobec regulaminów i zasad czynią go naprawdę groźnym przeciwnikiem zła i występku. Tak przynajmniej sądzą archaniołowie, coraz bardziej zależni od pomocy nowego sojusznika. I może mają rację…
Ale Loki ma własne plany."


Z twórczością pana Ćwieka już dane było mi się spotkać. Nie były to spotkania złe, ale też nie świetne. Rzekłabym: ot, dobre. Jednak wciąż nie było mi po drodze z jego sztandarowym i chyba najbardziej wychwalanym dziełem, jakim jest oczywiście sławetny "Kłamca", aż wreszcie nadarzyła się okazja i nie zastanawiając się długo, przygarnęłam debiutanckie dzieło owego autora. 


"Kłamca", podobnie jak przeczytane już przeze mnie "Dreszcz" i "Chłopcy", jest zbiorem opowiadań. Opowiada o Lokim - adoptowanym synu Odyna, który po upadku Valhalli przechodzi na stronę pierzastych (nie)przyjaciół, a dokładniej rzecz ujmując - dostaje pracę. Od tej pory Loki wykonuje brudną robotę dla anielskich zastępów. Sprawdza się idealnie w swojej roli - jako bóg oszustwa i kłamstwa stosuje metody dość...niekonwencjonalne, lecz zawsze skuteczne. Loki jest o tyle ciekawą postacią, że na pierwszy rzut oka wydaje się być pozbawionym zasad moralnych egoistą, który wiecznie działa na swoją korzyść. W końcu czegóż spodziewać się po patronie oszustów? Taka postać, choć powinna wzbudzać w czytelnikach negatywne odczucia, działa całkowicie odwrotnie - tytułowego Kłamcy i jego usposobienia po prostu nie da się nie lubić. Zasługą tego jest świetna kreacja jego postaci, zresztą obecna również przy innych bohaterów - cała trójka archaniołów ma swoje charaktery, są wyjątkowi i inni od siebie, co staje się dość zabawne, kiedy spotykają się razem i ścierają się ich różne poglądy.


Dużą zaletą książki, jest również mnogość motywów, jakie w niej występują. mamy tutaj mieszankę chrześcijaństwa, wierzeń nordyckich, a gdzieś po drodze zahaczamy nawet o te perskie. Wszelakie motywy zaczerpnięte z owych kultur przenikają się wzajemnie tworząc jedną, zwartą całość. Zdawać by się mogło, że z połączenia tych, dość różnych, motywów nie wyniknie nic dobrego, jednak jest zupełnie inaczej - wszystko przysłowiowo "gra i śpiewa".  Autor wyraźnie ma wiedzę, o poszczególnych mitach i wierzeniach, którą wykorzystuje bardzo dobrze - kreuje świat, który jest ciekawy i różnorodny,a przy tym nie przesadzony - nie mamy wszechobecnego chaosu, gdzie bóstwa pochodzące z różnych religii hasają sobie bez ładu i składu.


Styl pisania autora jest lekka, ale nie nazbyt uproszczony. Loki zawsze ma na podorędziu jakąś kąśliwą uwagę, a ironiczny ton jego wypowiedzi wszystko ładnie podkreśla. I choć występują tutaj różnorakie wątki z innych kultur, nie ma dziwnych nazw i niezrozumiałych aluzji (np. do mitów), których zrozumienie byłoby konieczne, by w pełni pojąć sens danej wypowiedzi - wszystko napisane jest tak, by było zrozumiałe dla każdego. Innym aspektem stylu pisarza, który dość przeszkadza mi przy dwóch poprzednich jego dziełach, są przekleństwa. Jakub Ćwiek znany jest z dość licznych wulgaryzmów w swoich książkach, i choć sama do świętych nie należę, to w książkach ich nadmiar mi przeszkadza. W przypadku "Kłamcy" bardzo pozytywnie się zaskoczyłam - przekleństwa są, owszem, ale jest ich dużo mniej, niż choćby w "Chłopcach", a jeśli już się pojawią, to są dobrze wpisane w kontekst, tak, by tylko podkreślać wypowiedz danego bohatera, a nie być zwyczajnym "przerywnikiem".

"Kłamca" pióra Jakuba Ćwieka to książka lekka i przyjemna, którą czyta się w ekspresowym tempie - nie jest zbyt długo, a lekki styl autora tylko sprzyja jeszcze szybszemu pochłanianiu stronic. Jest to zbiór opowiadać, więc poszczególne historie różnią się poziomem - jednak są świetne, drugie zaś czytałam z obojętnością, co jednak jest czymś zupełnie naturalnym w przypadku takiej formy książki. Jeśli oczekujecie chwili rozrywki to przygody Lokiego będą dla Was lekturą idealną. tymczasem ja rozpoczynam już polowanie na tom drugi, a kto wie, może w moje łapki wpadnie od razu reszta, bo cała seria z pewnością jest godna przeczytania.


Rose.

wtorek, 18 listopada 2014

Ellis Warren - "Wzorzec zbrodni"

Tytuł: Wzorzec Zbrodni
Tytuł oryginalny:  Gun Machine
Autor: Warren Ellis
Data premiery: 4 października 2014
Wydawca: SQN
Liczba stron: 296
Moja ocena: 6,5/10

"Tylko szaleniec może stawić czoła szaleńcowi
To miała być zwykła akcja nowojorskiej policji. Kiedy jednak ginie partner Johna Tallowa, a on sam odkrywa niepokojącą kolekcję broni w mieszkaniu 3A w starej kamienicy przy Pearl Street, otwiera się puszka Pandory...
Każdy pistolet i każdy karabin jest inny, nie ma dwóch takich samych egzemplarzy. Z każdej broni zabito jedną osobę, a z braku dowodów kolejne sprawy szybko umarzano. Teraz wszystkie zostają momentalnie wznowione, a zadanie ich rozwikłania spada na Tallowa, głównego sprawcę chaosu.
Intryga nabiera rozpędu, kiedy okazuje się, że makabryczna kolekcja zdaje się układać w przemyślany wzór…"


Warren Ellis pisarzem nie jest. A przynajmniej nie był i to z pewnością nie książkowym. Znany jest za to z szerokiej komiksowej działalności i to nie byle jakiej, bo pracował przy takich seriach jak m,in.: X-Men czy Wolverine. Jak widać komiksy wychodzą mu nie najgorzej, w tej kwestii nie ma wątpliwości (ww. tytuły zna chyba każdy), ale jak jest z książkami, których styl i sposób pisania różni się od komiksu? Ano właśnie mamy okazję się przekonać, bo "Wzorzec zbrodni" to właśnie jego książkowy debiut. Dodatkowo jest to bardzo dobrze zapowiadający się debiut, bo sam pomysł jest oryginalny i ciekawy - bronie układające się w tajemniczy wzór, który nosi niemal znamiona religijności. Z każdej z nich zabito jednego człowieka - temat idealny pod kryminał. 


Tak też lądujemy w świecie Johna Tallowa - policjanta, który własnie miał okazję zobaczyć mózg swojego partnera spływający ze ściany. Jest to człowiek wyobcowany, typ samotnika, który uwielbia czytać. W swojej pracy w większej mierze opierał się na partnerze - bez niego jest raczej miernym, niedocenianym gliniarzem. Cóż począł, kiedy go zabrakło? Usiłuje rozwiązać sprawę tajemniczego składu broni, który został odkryty w tej samej akcji, kiedy to zginął jego przyjaciel. I tak oto śledzimy świat oczami Tallowa, który do grona najsympatyczniejszych ludzi raczej nie należy.

Z drugiej zaś strony autor zaserwował nam coś nowatorskiego - narracja została podzielona, a oprócz tej standardowej - oczyma policjanta, mamy ukazany świat oczyma zabójcy. Ellis postanowił dać czytelnikowi wszystko na tacy - nie mamy tu pytań: kto zabił, lecz dlaczego to robi, co nim kieruje? To dość nowatorskie, jak już wcześniej wspomniałam, rozwiązanie sprawdziło się co najmniej dobrze we "Wzorcu Zbrodni". Czytelnik może obserwować zmagania przeciwnych stron - tej dobrej i tej nieco gorszej. Ciekawy jest również sam zabójca, bo wydaje się być nieco szalony, nie widzi świata takiego, jaki jest naprawdę, ale wszystko przeplata mu się z Manhattanem z czasów Indian.



" A ty, detektywie, zwyczajnie znalazłeś nowojorski adres samego Szatana, który teraz przeprowadził się gdzie indziej."

Z pozytywnych aspektów książki mamy również obrazowość narracji głównego bohatera. Tallowa jest dobrym obserwatorem, a autor z równą skutecznością przelewa owe obserwacje na papier, dzięki czemu otrzymujemy wizje dość przytłaczającą, bo mroczną i depresyjną stronę Nowego Jorku. Nie jawo się on jako miejsce przyjemne, ale jako betonowa dżungla pełna niebezpieczeństw, raczej nieprzyjemna i zawiła. Dobrym dodatkiem są krótkie wstawki z policyjnego radia - informacje o makabrycznych zabójstwach są nieco przerażające tym bardziej, że ich ilość jest dość znaczna. W połączeniu z cynizmem głównego bohatera, specyficznymi przyjaciółmi, solidną dawką przekleństw i czarnym humorem tworzy się ciężki klimat, który nadaje książce wyrazu - dość mrocznego i przytłaczającego, ale wciąż ciekawego i intrygującego.

Nic jednak nie jest idealne. "Wzorzec Zbrodni" nie spodobał mi się tak bardzo, jak myślałam, że to się stanie. Owszem, bohaterowie są dość ciekawie wykreowani, nie schematyczni i papierowi, ale coś kuleje przy fabule - a więc przy jednym z najważniejszych aspektu książki. Nie byłam w stanie wciągnąć się w całą historię, była raczej biernym obserwatorem, fabuła przelatywała gdzieś obok mnie. Irytowały mnie zastoje, które się zdarzały - było jakieś bum, bohater do czegoś doszedł, po czym wszystko jakby rozchodziło się po kościach, znów wracało powolne tempo całej historii i długie rozmyślania Tallowa. Przez to oryginalny pomysł nie wykorzystał swojego potencjału - cała historia jest raczej płytka i ciężka w odbiorze. Tutaj mogę zaznaczyć, że znacznie bardziej podobały mi się rozdziały z perspektywy zabójcy niż obrońcy prawa - Tallowa. Brak wartkiej akcji i wątków pobocznych również nie należą do pozytywnych aspektów. 

Kolejnym, największym chyba minusem, jest zakończenie, którego wyczekiwałam, bo byłam bardzo ciekawa, jak wreszcie to wszystko się skończy. I niestety tutaj bardzo się zawiodłam - jest ono szybkie, przewidywalne i raczej nic nie wnoszące. Zupełnie, jakby autorowi zabrakło pomysłu, czy też zwyczajnie nie chciało się pisać czegoś bardziej ambitnego na koniec. Finał był szybki i krótki, okraszony nędznym wytłumaczeniem motywów zabójcy - dokładnie taki, jakiego nie lubię.

"Wzorzec Zbrodni" ni jak nie mógł mnie wciągnąć, czytałam, czytałam, a tu większego zainteresowania brak. Powiedzieć, iż się zawiodłam, byłoby zbyt dużo, bo książka, mimo swoich mankamentów, wciąż posiada plusy - plastyczne opisy świata i ciekawi bohaterowie, a wszystko okraszone ciężkim klimatem wielkiego miasta, jednak nie do końca spełniła ona moje początkowe oczekiwania. Jak na debiut kogoś, kto do tej pory zajmował się komiksami, pozycja ta plasuje się i tak dość wysoko, warta jest przeczytania choćby ze względu na ciekawą kreacje Nowego Jorku. Może okaże się, że cała historia zafascynuje Was o wiele bardziej niż mnie? 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:


sobota, 15 listopada 2014

Andrziej Pilipiuk - "Czarownik Iwanow"

Tytuł: Czarownik Iwanow
Autor: Andrzej Pilipiuk
Data premiery: ok. 2011
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 272
Moja ocena: 6/10

"Jakub Wędrowycz jest jedną z najlepiej wykrojonych postaci polskiej fantasy. Opowiadania o wiejskim egzorcyście łączą wisielczy humor z nader precyzyjną obserwacją obyczajową. Ta ostatnia sprawia, że wszelkie potwory, demony i wampiry trapiące Jakuba Wędrowycza, są znacznie mniej przerażające niż podejrzenie, które ogarnia w pewnym momencie czytelnika - mianowicie, iż ów wiejski pejzaż krainy Wędrowycza nie jest jedynie fantazją."

Pierwszy tom przygód o niejakim Jakubie Wędrowyczu mile mnie zaskoczył, dlatego naturalnym jest, iż druga część prędzej czy później również wpadnie w moje ręce. "Czarownik Iwanow" to, podobnie jak pierwsza część, jest zbiorem opowiadań, jednak tutaj dominuje jedno, tytułowe, i 4, które są krótkim dodatkiem. Jest to coś nowego, do tej pory wszystkie opowiadania związane z barwną postacią egzorcysty amatora były raczej luźne i niepowiązane ze sobą, więc dłuższy tekst posiadający stały, ciągnący się wątek wielce mnie zainteresował. 


"Wrócili do domu. Iwanow nadal był nieprzytomny. Z jego ust wydobywał się nikły błękitny płomień. Jakub wzruszył ramionami i postawił czarownikowi czajnik na twarzy.

-Nu, niech się zagotuje - powiedział."

Stary Wędrowycz nie zmienił się nic a nic od ostatniej części. Nadal jest pozbawionym wszelakiej kultury i moralności bimbrownikiem, który w wolnych chwilach, ku rozpaczy zwierzyny leśnej, lubi upolować co nieco na linkę hamulcową a między czasie przebija trupy osikowym kołkiem, by te nie wysysały krwi mieszkańców wsi. Postać Jakuba nie uległa żadnej ewolucji i bardzo dobrze. gdyby autor zaczął kombinować, zmieniać jego charakter, podejrzewam, że nie skończyłoby się to zbyt dobrze. A tak to mamy poczciwego dobrego amatora napoi wyskokowych w swoim najlepszym wydaniu, przy czym pozostaje on wciąż postacią niezwykle wyrazistą, zachowującą swą oryginalność i satyryczne rysy. Przyznam szczerze, że w całym swoim czytelniczym życiu nie spotkałam i raczej nie spotkam bohatera takiego, jak Jakub - pozostanie on na szczycie listy moich ulubionych, dziwacznych postaci chyba na wieki.


Sam Jakub nie uległ zmian, jednak autor postanowił nieco skomplikować, czy też ułatwić, wedle uznania, jego życie wplatając w nie kobietę. I to nie byle jaką, bo młodziutką studentkę - Monikę, która pisze prace magisterską nie o kim innym, a właśnie o Jakubie. Nie martwcie się jednak, jakieś dziwne zawirowania między owymi bohaterami nie maja miejsca (czy tylko mi ten nieco obrzydliwy scenariusz przeleciał przez głowę, kiedy czytałam o przybyciu Moniki do wsi Jakuba?). 
Szczerze powiedziawszy, nowa postać nie wnosi niczego ciekawego do książki. Ot, to tu to tam Jakub ma z kim porozmawiać, a i można zaobserwować u niego pełgający płomyczek troski o drugą osobę. Monika nie wnosi wiele pozytywnego, ale jednocześnie jej postać nie była nazbyt denerwująca, co już samo w sobie jest ogromnym plusem. Nie zdzierżyłabym, gdyby zaserwowano mi kolejną głupiutką bohaterkę.



Jak już wspominałam wcześniej, drugi tom przygód nieustraszonego egzorcysty równi się nieco od pierwszego, albowiem przeważa w nim dłuższa historia, która tworzy jedną całość.Z początku wydawało mi się to świetnym rozwiązaniem, bo skoro luźniejsza całość wypadła dość dobrze, to większa historia z pewnością będzie strzałem w dziesiątkę. I tu niestety największe rozczarowanie. Pierwsze kartki były jak zwykle - przepełnione tym, co w Jakubie lubię najbardziej, jednak im dalej tym wszystko stawało się bardzo nużące. Niezwykle męczyła mnie walka egzorcysty z czarownikiem, była bardzo monotonna - co rusz Jakub łapał Iwanowa, by ten za chwile uciekł. I tak w kółko. Niby pomiędzy coś tam się działo, niby było śmiesznie, ale już nie było "tego czegoś".
Doszło do tego, że z utęsknieniem oczekiwałam na koniec, kiedy wreszcie te "przepychanki: bohaterów dobiegną końca. I doczekałam się, a tam czekały na mnie, również wcześniej wspomniane, 3 opowiadania, które w zamyśle miały być dodatkiem do właściwej historii, a w rzeczywistości stały się, przynajmniej w mojej opinii, głównym atutem całej książki.Były śmieszne, ciekawe i niekonwencjonalne, czyli właśnie takie, jakie lubię.

Choć z przykrością muszę stwierdzić, ze "Czarownik Iwanow" jest książka słabszą w porównaniu do pierwszej części, to ogólnie nie jest aż tak źle. Początkowe oczekiwania, które miałam dość wysokie, nie zostały zaspokojone, co mnie nie pociesza, jednak również nie powstrzyma przed sięgnięciem po kontynuację przygód Jakuba Wędrowycza. Pierwsza część mnie przypadła mi do gustu, druga rozczarowała. Żywię tylko nadzieję, iż trzecia powali mnie na kolana. Wszak nadzieja matką...
głupich?
bohaterów?

                                                                                                                                                 Rose.

wtorek, 4 listopada 2014

Stephen King - "Wielki Marsz"

Tytuł: Wielki Marsz
Tytuł oryginalny:  The Long Walk
Autor: Stephen King jako Richard Bachman
Data premiery: 8 lipiec 2008
Wydawca: Pruszyński i S-ka
Liczba stron: 264
Moja ocena: 7/10

"Mroczna alegoryczna wizja przyszłości Stanów Zjednoczonych.
Stu chłopców wyrusza w morderczy marsz - meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Tu nie ma miejsca na sportową rywalizację, ludzkie uczucia ani na fair play, ponieważ gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Najwyższą z możliwych."



Pan King ma na swoim koncie kilka rewelacyjnych i wiele bardzo dobrych książek. Jednak nie od razu Rzym zbudowano, tak i nie od zawsze owy autor  królem pisania był. "Wielki Marsz" to jedna z jego pierwszych książek, dlatego stanowi ciekawy przykład tego, jak autor rozwija się przez lata. I tu pojawia się pytanie -  jak wyglądały jego debiutanckie dzieła? Pewne jest, iż King od początku zwykłym pismakiem nie był, gdyż zarówno "Wielki Marsz" jak i "Carrie", również jedna z jego pierwszych książek, trzymają poziom, jednak wciąż widać przepaść, jaką przebył, by wzbić się na obecny poziom kunsztu literackie.
Ciekawym aspektem jest również sam pseudonim literacki autora - Richard Bachman. King zadał sobie tyle trudu, by nawet stworzyć owej postaci własną, dość tragiczną, biografię. I tak oto Richard stał się człowiekiem cierpiącym na bezsenność, który po nocach pisze swoje powieści, dodatkowo był on ojcem, jednak jego córeczka utopiła się w studni w wieku 6 lat. Kingowi było jednak mało i dorzucił mu raka mózgu i nagłą śmierć na rzadką odmianę schizonomii. Jedno tylko ciśnie się na usta: How Sweet.


"W tej właśnie chwili jesteśmy zajęci umieraniem."

Koncepcja "Wielkiego Marszu" sama w sobie nie jest zbyt oryginalna czy wielce interesująca. Stu młodych chłopców maszerujących w równym tempie aż do ostatniego. Jeśli zwolnisz, zginiesz. Żadna filozofia - albo przebierasz nogami, albo zapoznajesz się bliżej ołowiem. Meta jest tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Cóż więc tak przyciągającego i urzekającego jest w tej książce? Zdawałoby się, że na podwalinach tak płytkiego pomysłu nie da się zbudować książki, która nie ciągnęłaby się w nieskończoność. A jednak, nigdy nie mów nigdy, szczególnie w odniesieniu do Króla Stefana.
Świat przedstawiony nie jest zbyt dobrze zarysowany, nie wiemy dokładnie, jaka jest geneza samej idei marszu, skąd wziął się wielki major i dlaczego ma aż tak wielki autorytet, lecz nie jest to wielka wada, choć mnie osobiście ciekawiło, jak doszło do wykształcenia się tak makabrycznej rozrywki. Bo tym własnie "Wielki Marsz" jest. Wielkim show, rozrywką dla całego kraju. Im więcej krwi, im straszniejsza śmierć uczestnika tym lud bardziej zadowolony. Brzmi strasznie, czyż nie? A jednak wiedząc o tym wszystkim, co roku zgłasza się dość spora liczba uczestników, Dobrowolnych, rzecz jasna. Co nimi kieruje? Jakie mają cele, zamiary? Czy są szaleńcami, czy nie mają nic do stracenia w życiu? A może są tak zadufani w sobie, że nie wyobrażają sobie przegranej, a śmierć jest dla nich pojęciem abstrakcyjnym?

"To prawie samobójstwo, tyle że normalne samobójstwo jest szybsze."

To właśnie jest jednym z aspektów tej małej, niepozornej książeczki, który mnie urzekł. King zmienił stu ludzi, sto worków mięsa powłóczących wycieńczonymi kończynami, w zbiór intencji, celów i zamiarów nimi kierujących. Oczywiście nie poznajemy każdego z uczestników w tak bliski sposób, bo na łanach tej, dość krótkiej, pozycji, byłoby to niemożliwe, jednak grupę bliższą głównemu bohaterowi, King prześwietla na wylot. Każdy z nich ma swoją historię, którą mniej lub bardziej chętnie dzieli się z innymi, ma cel i idee. Dzięki temu ten, bezcelowy zdawałoby się, marsz, swoista rzeź, nabiera nowych kształtów. W świetle ich nadziei, celów na przyszłość i różnorakich innych powodów zdawałoby się nawet, że warto. Warto wziąć udział w czymś takim, byle tylko spełnić marzenia, pomóc żonie, czy po prostu dla znalezienia sensu w życiu.
Przedstawianie bohaterów poprzez ich idee nadaje im różnorodności i sprawia, że nie są tacy sami, nie powielają schematów. Każdy jest wyjątkowy, od innych odróżnia go jego historia.
 Kreacji bohaterów w "Wielkim Marszu" nie można niczego zarzucić. Mają swoje charaktery, swoje myśli i wypowiadają je na głos, bo cóż innego mogliby robić? Dzięki temu czytelnik jeszcze lepiej ich poznaje, a w samej książce postacie dzielą się na te bardziej normalne, ludzkie, i na tych nieco szalonych, których nikt nie lubi. I tak głośne przemyślenia kompanów głównego bohatera od czasu do czasu przerywa okrzyk "Zatańczę na Twoim grobie!", czy też inne urozmaicenia, jakie serwują nam poboczne postaci.

Przechodząc do dosłownego znaczenia słowa "marsz" nie kojarzy się ono z wielkim wysiłkiem. "Wielki Marsz" to już zupełnie inna liga. Czytając tę książkę zdawało mi się, że czuję, dosłownie chłonę wielkie cierpienie, przez jakie przechodzą uczestnicy. Było to nieludzkie. Wyobraźcie sobie, że musicie iść, przynajmniej 5km/h ZAWSZE. Nie możecie zwolnić. Nie możecie się zatrzymać. Dzień noc, dzień noc. Słońce, deszcz, wiatr. Jecie, śpicie, załatwiacie potrzeby fizjologiczne nieprzerwanie idąc. To już swoiste przesuwanie granicy ludzkich możliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzili uczestnicy, mimo licznych opisów odczuć głównego bohatera, to wciąż poza moim umysłem. Nie czujesz swoich stóp, nie czujesz swoich nóg, a jednak wciąż przesz do przodu. Dlaczego? Sam już nie wiesz. Taki ogrom cierpienia zmienia ludzi. King dobrze to ujmuje, swoista ewolucja postaci widoczna jest świetnie ukazana, pewni siebie i swego zwycięstwa tracą wiarę i nie liczy się dla nich nic, poza pulsującym obszarem bólu, w jaki zmieniły się ich nogi. Niektórzy wariują, inni zaś wpadają w panikę. Jeszcze inni są na tyle zdesperowani, by mimo żołnierskiej eskorty na czołgach szukać drogi ucieczki. Ryzykują własnym życiem, byle tylko zdobyć choć cień szansy na odpoczynek.
Nigdy nie wiesz, co zrobi z Tobą ból i wyczerpanie. Cierpienie. Nigdy. 


"Garraty przyglądał się temu apatycznie i myślał, że nawet groza powszednieje. Nawet śmierć bywa płytka."

Jak wszystko na tym ziemskim padole, książka ta posiada słabe strony. Pomniejszą z nich, są, chwalone wyżej, różnorakie przemyślenia i głośne rozmowy uczestników, książka jest nimi przepełniona. W większości się bardzo mi podobały, były ciekawe i twórcze, jednak trafiło się kilka dialogów, czy też osobistych myśli głównego bohatera, które były nieco pozbawione sensu, czy też po prostu monotonne i nużące. Nie było tego dużo, raptem 2 czy 3 pomniejsze epizody, ale jednak.
Jest to jednak nic, zdaje się być niezauważalnym w porównaniu do głównej ujmy książki, mianowicie zakończenia. Parłam do przodu równo z uczestnikami, by przekonać się, cóż to będzie na końcu. Z dobrą książką wiązałam zakończenie, które będzie swoistą puentą i podsumowanie całego marszu. A cóż dostałam? Ano szybki finał, który nie wnosił nic a nic do lektury, dodatkowo zdawał się być pozbawiony celu. Chęć mordu wywołują u mnie takie zakończenia. To aż się prosi o coś bardziej pasującego do całości.

Podsumowując "Wielki Marsz" jest książką dobrą, ogólne wrażenie zaburza tylko feralny finał, ale jako całość, książka plasuje się dość wysoko. Bardzo dobra lektura dla kogoś, kto lubi obserwować zmiany, jakie zachodzą w ludzkich zachowaniach. Król Stefan nie bez powodu nazywany jest mistrzem i nawet jedna z pierwszych jego publikacji mogłyby pretendować grona jego najbardziej udanych książek.

                                                                                                                                                   Evra.

sobota, 18 października 2014

#5Zapowiedź

Magdaleny Kawki nie trzeba przedstawiać. Wydawnictwo MG wydało w zeszłym roku jej Wyspę z mgły i kamienia.
Dziś proponujemy kolejną niezwykłą książkę tej niezwykłej Autorki. W swojej nowej powieści W zakątku cmentarza, czyli końcu wieczności Magdalena Kawka sięgnęła po temat, można powiedzieć, ryzykowny. 

Życie po życiu, ale bardziej dosłownie.



Czy zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje na cmentarzu, gdy za ostatnim odwiedzającym zamyka się brama? Jakie emocje, namiętności i obawy kłębią się między nagrobkami?
Czy wiecie ile samozaparcia potrzebuje Artystka, by zdobyć choćby lichą pomadkę, która podreperuje jej nadwątloną śmiercią urodę?
A Poeta? Ileż, biedak, musi przerzucić rozmokłych kartonów po zniczach, zanim znajdzie jeden, na którym da się coś zapisać…
Po drugiej stronie życia zwykłe, codzienne czynności zyskują inny wymiar i stwarzają niewyobrażalne trudności. Zwłaszcza, gdy człowiek nieustannie obawia się świateł znad łąki oraz tajemniczej Kobiety z Klasą, o której krążą potworne historie.
I gdy najbardziej ze wszystkiego boi się utraty wieczności.

Magdalena Kawka – z wykształcenia socjolog, z zamiłowania pisarz, z upodobania wolny strzelec. Szczęśliwa, że z tych klocków udało się zbudować spójną przestrzeń. Jest autorką poradnika dla rodziców Przygody Kosmatka kilkulatka. Ponadto spod jej pióra wyszły: Sztuka lataniaAlicja w krainie konieczności oraz Rzeka zimna.
Laureatka nagrody głównej pierwszej edycji konkursu „Piórem i pazurem” w 2012 r.


Książka ukaże się na rynku 22 października

piątek, 17 października 2014

Mira Grant - "Blackout"

[źródło]
Tytuł: Blackout
Tytuł oryginalny: Blackout
Autor: Mira Grant
Data premiery: 27 sierpnia 2014
Wydawca: SQN
Liczba stron: 512
Moja ocena: 9/10

"Tylko jedna rzecz jest pewna: zawsze może być jeszcze gorzej
Kiedy w 2014 roku opracowywano lek na raka i skuteczną szczepionkę przeciwko grypie, nikt się nie spodziewał, że świat stanie na skraju zagłady. Po ćwierćwieczu walki o dawny świat, bez strachu o jutro, ludzkość wyszła na prostą. Wtedy też okazało się, że to nie zombie, a sam człowiek jest największym zagrożeniem.
Niespodziewany wybuch epidemii na Florydzie staje się kolejnym kamieniem milowym w spisku stulecia, a ekipa Przeglądu Końca Świata zostaje oskarżona o bioterroryzm. Sytuacja wymaga podziału grupy. Shaun wyrusza zbadać źródło zarazy, natomiast reszta udaje się do legendarnego hakera Małpy po nowe tożsamości. A do tego wszystkiego dochodzi tajemnica Obiektu 7c przetrzymywanego w tajnych laboratoriach CZKC…
Pozostało jeszcze tak wiele do zrobienia, a zegary nieubłaganie odmierzają czas do wielkiego finału. Czy młodym dziennikarzom wystarczy odwagi, żeby stawić czoła szalonym naukowcom, wytworom ich eksperymentów oraz pozbawionym sumienia agencjom rządowym?"



"Powstańcie, póki możecie."

Oto nadeszła ta chwila, moja przygoda z "Przeglądem Końca Świata" dobiega końca. Serię ową odkryłam dość niedawno, bo niedługo przed wakacjami i wciągnęła mnie bez reszty. Poszczególne tomy czytałam praktycznie hurtowo, więc nieco dziwnie się czuje wiedząc, że tak szybko zakończyłam całą serię i nie ma już do czego wracać, nie ma oczekiwania na następny tom. 
Ileż to czasu minęło, odkąd poznaliśmy Shauna i Georga uciekających na motocyklu przed zgrają zombie? Cały ich świat składał się z bloga i tykania nie-do-końca-umarłych patykiem, kiedy teraz od nich zależą losy całego świata. Niewyobrażalna odpowiedzialność. I niewyobrażalne kłopoty.
"Przegląd Końca Świata" to seria wyjątkowa i niepowtarzalna, dopracowana w niemal każdym szczególe. 
Druga jej część, mianowicie "Deadline", zostawiła czytelnika z opadniętą szczęką i pytaniami kłębioncymi się w głowie. Pani Grant nieźle namieszała i, jak już pisałam w recenzji drugiej części, przy "Blackout" będzie musiała się bardzo postarać, by wszystko wypadło logicznie i wiarygodnie.

"Kiedy masz wybór między życiem a śmiercią, wybierz życie.
Kiedy masz wybór między dobrem a złem, wybierz dobro.
Kiedy masz wybór między potworną prawdą a pięknym kłamstwem, zawsze wybieraj prawdę"

"Przegląd Końca Świata" to seria o bardzo wysokim jak i wyrównanym poziomie. Poszczególne tomy serwują nam dawkę przygód i trzymających w napięciu intryg. "Blackout" nie jest wyjątkiem, autorka snuje pajęcza sieć spisków politycznych połączonych w misterną pajęczynę. Bohaterów również nie oszczędza, rzuca ich w wir najgorszych kłopotów, jakie mogliby sobie wyobrazić. Wydawałoby się, że nie może być już gorzej, ale owszem, może. Po wybuchu epidemii na Florydzie strefa ta została odcięta od reszty kraju i spisana na straty. Kochane CZKC bardzo wygodnie zrzuciło winę na "Przegląd Końca Świata" co w konsekwencji zaowocowało uznaniem ich na bioterrorystów. Prze to muszą się ukrywać - wraz z doktor Abbey, nieco szaloną, ale genialną panią naukowiec. Nigdzie nie mogą być bezpieczni. Jednak nie zamierzają być bierni, postanawiają działać - cała ekipa rozdziela się, by sprostać innym zadaniom. 
Cóż, fabułę nieco trudno streścić tak, by nie psuć innym lektury spoilerami, Ktoś, kto przeczytał już drugą część na pewno zrozumie, jak bardzo szokująca i przepełniona akcją była, pozostałym nie będę psuła zabawy i ograniczę się do tak ogólnikowego zarysu  fabuły.

Mira Grant znana jest z rozbudowanej i bardzo realistycznej kreacji świata. Trzecia część serii nie odbiega od poziomem od wcześniejszych pod tym względem - świat przedstawiony wciąż zaskakuje swoją perfekcją i niesamowitą logiką. Kunszt autorki  w dopasowywaniu elementów świata tak, że nie można doszukać się choćby jednej nielogicznej rzeczy, jest naprawdę warty docenienia. 

Konsekwencją bardzo plastycznych i dokładne opisów niemal wszystkiego, co się wokół dzieje, co tworzy ten właśnie rozbudowany i realistyczny świat jest nieznaczne rozwleczenie akcji. Może inaczej: dla mnie nieznaczne, bo wiem, że spora grupa osób narzeka na rozwlekłą  fabułę.
Mi osobiście to nie przeszkadza, lubię dobrze wykreowany świat, w który mogę "wejść", jednak nie każdemu może to przypaść do gustu, gdyż preferuje szybką akcję



George. Shoun, Maggie, Mahir i inni członkowie Przeglądu Końca Świata, niezbyt się zmienili. Shoun może trochę dojrzał, zmieniły mu się priorytety i ogólne postrzeganie świata. Ogólnie bohaterowie od samego początku byli bardzo dobrze wykreowani i myślę, że nie potrzebna tu była ich wewnętrzna ewolucja i przemiana. Nie mamy tu do czynienia z ideą "hej, mamy po 16 lat, kochajmy się i chodźmy ratować świat, bo jesteśmy tacy wyjątkowi", jak to bywa w większości młodzieżowych książek. Tutaj bohaterowie są dorośli i obce im są irracjonalne zachowania, przy czym nie są idealni - popełniają błędy. "Przegląd Końca Świata" to jedna z niewielu książek, w której żaden z bohaterów nie przyprawia mnie o chęć mordu, a już na pewno jedyna, w której nikt mnie nie irytuje. Każda postać jest oryginalna, ma swoje przyzwyczajenia, dziwactwa i dziwne zachowania,ale w żadnym wypadku nie mamy tutaj powielanych schematów.Cięte komentarze i specyficzny humor postaci nadal pozostały bez zmian i wciąż świetnie wzbogacają jeżyk książki, która sam w sobie trzyma bardzo wysoki poziom. Mimo iż książka zawiera wiele aspektów z zakresu medycyny i wirusologi, to nie przeszkadza to w czytaniu. Autorka bardzo zwinnie wplata w dialogi pytania mniej "wyedukowanych" postaci, dzięki którym wszystko jest wytłumaczone w najbardziej przystępny sposób.




"(...) Jeśli otrzymacie kiedyś wysokie stanowisko, a wasze decyzje mogą zaważyć na całym społeczeństwie, konsultujcie się z sześciolatkami. Jeśli patrzą na was z przerażeniem w oczach i mówią, że do końca życia dostawać będziecie rózgi zamiast prezentów, zapewne czas na zmiany."

Kiedy pierwsza część serii ma za zadanie zapoznać czytelnika ze światem i postaciami, ostatniej przypadło chyba jeszcze trudniejsze zadanie - musi zamykać wszystkie wątki, spajać to, co dotychczas było niejasne i zapewnić finał, dzięki któremu czytelnik zapamięta serie na długo po tym, jak skończy ją czytać.
"Blackout" spełniło swoje zadanie, jako ostatniego tomu, dość dobrze. Wątki zakańczane są stopniowo, nie występuje tu zjawisko, gdzie w dwóch ostatnich rozdziałach wszystko domykane jest "na wariata". Jednocześnie wszystko nadal jest logiczne, nie ma dziwnych sytuacji, z których autor najwyraźniej nie wiedział jak wybrnąć. Pierwsza połowa książki dzieli akcję na dwie perspektywy, które potem łączą się w jedną całość i pozostają nieprzerwane do końca. Jak dla mnie nie stanowiło to problemu, w obu przypadkach fabuła była ciekawa i nie dłużyło mi się oczekiwanie na "wielkie spotkanie".
W natłoku powłóczących nogami zombie i intryg politycznych nie zabrakło miejsca na...wątki romantyczne. Jednak są one ukazane w sposób, który najbardziej lubię - nie są wyraźnie, nie znajdują się na pierwszym planie, a gdzieś w tle nie ingerując w fabułę. Na tym planie w trzeciej części autorka nieco nas zaskoczy. Nie chcę tu spoilerować, jednak myślę, że część czytelników (tak jak ja) domyślała się tego od 1 części, lecz znów - w postępowaniu postaci ten mały "aspekt" niczego nie zmienia.
Finał również przypadł mi do gustu, może tylko dalsze losy postaci, jak dla mnie, były nieco zbyt "spokojne", myślałam, że autorka bardziej namiesza im w życiorysie i zrobi jakieś "bum", ale usatysfakcjonowało mnie to, co dostałam.

 Mira Grant miała dość śmiałą wizję fabuły i widać, że udźwignęła ciężar własnych pomysłów, bo wszystko prezentuje się bardzo dobrze. Do osób zrażonych tematem zombie w książkach - nie lękajcie się! Książka nie samym zombie (nie) żyje, stanowią one tło, które ubarwia i komplikuje świat i naprawdę nie warto omijać tej świetnej pozycji tylko ze względu na umarlaki. 
A przeczytać naprawdę warto, serie tak dobrze napisane i o tak jednolitym poziomie trafiają się naprawdę rzadko, a "Przegląd Końca Świata" do takich rzadkości właśnie należy.
Z nieskażonym sumieniem mogę polecić tę książkę naprawdę każdemu, bo warto (przy okazji będziecie wiedzieć, jak zachować się w przypadku apokalipsy zombie!)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:

                                                                                                                                           Rose.

poniedziałek, 13 października 2014

#4Zapowiedź

W serii klasyki światowej nie mogło oczywiście zabraknąć Fiodora Dostojewskiego. Zaczynamy od jego ostatniej, najwspanialszej powieści: Bracia Karamazow.



Jest to opowieść o ojcobójstwie, w którą w różny sposób zamieszani są trzej synowie zamordowanego. Każdy z nich, dręczony poczuciem winy, stara się znaleźć swoje miejsce w mrocznym świecie Karamazowów. 

Dostojewski był mistrzem analizy najmroczniejszych zakątków duszy ludzkiej i targających człowiekiem namiętności. 
W Braciach Karamazow roztrząsa odwieczne dylematy ludzkości: istnienie wolnej woli, Boga, zła, miłości. Ale też nie brak w tej powieści wątków romansowych czy wręcz komicznych.

Bracia Karamazow zostali uznani przez wielu myślicieli, takich jak Zygmunt Freud czy Albert Einstein, za jedno z najwybitniejszych dzieł literatury światowej.

Premiera Braci Karamazow 22 października).

Jak Wy zapatrujecie się na tę pozycję?

środa, 8 października 2014

Miasto 44



Tegoroczna okrągła rocznica Powstania Warszawskiego sprawiła, że wzrosło zainteresowanie tym podniosłym, historycznym wydarzeniem. Pojawiały się coraz to nowe książki, filmy, a i ludzie zaczęli bardziej wgłębiać się w ten temat. O tym, że zaczyna mnie już drażnić taka swoista "sezonowość" na opiewanie bohaterstwa powstańców nie będę teraz mówić. Oczywiście nie mówię tutaj, że nie należy się im szacunek i podziw, ale ludzie (nie wszyscy oczywiście) nagle zaczęli się tym interesować w nie wiadomo jak zaciekły sposób, przy czym nigdy nie słyszałam, by tak szumnie mówiło się o innych powstaniach (a było ich trochę).

Ponarzekawszy sobie trochę, przejdę do głównego tematu, a mianowicie filmu pana Jana Komasy, który bije rekordy oglądalności, "Miasto 44" od dnia premiery (19 września) przekroczyło już milion widzów. Przyznam szczerze, że ja sama nie zdecydowałabym się na niego pójść - miałam raczej marne oczekiwania co do niego, nie wydawało mi się, by było to coś, co warto obejrzeć na dużym ekranie. Jednak moje cudowne, dobrze prosperujące liceum zorganizowało masowe wyjście do kina ok. 15 klas na tenże seans. Wzbraniać się nie zamierzałam, z czystej ciekawości udałam się do kina  razem z innymi.

Jakie odczucia po obejrzeniu? Bardzo mieszane. Z jednej strony było lepiej niż się spodziewałam, a spodziewałam się filmu dla młodzieży, który nie byłby zbyt wysokich lotów i taki raczej "dla kasy" - byle tylko więcej ludzi przyszło. Dostałam film dobry...pod pewnymi względami a śmieszny i wręcz groteskowy pod innymi.
Zacznijmy od tej dobrej strony - realia powstańczej Warszawy są odzwierciedlone dość realistycznie - wszechobecne zniszczenia, gruzy i wojska niemieckie. Wszystko to było prawdziwe. Walka powstańców również świetnie odwzorowana, poświęcenie, łzy, krew. Nawet aspekt, kiedy żołnierz popełnił samobójstwo - oto do czego doprowadza wojna. Krew lała się strumieniami, reżyser nie oszczędzał brutalnych scen, co według mnie jest bardzo dobrym zabiegiem. Gdyby postanowił "złagodzić" ten film, zrobić go bardziej pod publiczność oszczędzając tego całego cierpienia wyszłoby bardzo sztucznie.
Kto już oglądał, z pewnością rzuciła mu się w oczy scena z wybuchem bomby i makabrycznym deszczem krwi i ludzkich szczątek, który potem nastąpił. Dla ciekawskich: sama nie byłam pewna, czy aby reżysera nie poniosła wyobraźnia, więc zapytałam nauczyciela od historii (człowiek, który mógłby żyć tylko historią) i wydarzenie to okazało się być prawdziwe. W czasie powstania Niemcy podstawili czołg, a powstańcy ciesząc się z tego, że go zdobyli, gromadzili się wokół niego tłumnie (szacuje się kilkaset ludzi), a wtedy właśnie nastąpiła zdalna detonacja ładunku wewnątrz niego umieszczonego. Cóż, zdarza się.
Do dobrych scen w filmie dorzucić jeszcze mogę tę rodem z gier wideo, gdzie patrzymy z perspektywy człowieka stojącego za bronią, a na ekranie widać tylko ową broń i jego przeciwników. Fajny, innowacyjny pomysł.

Oczywiście nie pomyślcie sobie, że film zawiera same pozytywy. Przejdźmy teraz do tych mniej dobrych i udanych aspektów filmu. Po pierwsze to: co, do cholery, robił tam dubstep?! Wybaczcie, ale to była swoista parodia. Sceny w zwolnionym tempie, rodem z Matrix'a. To było naprawdę dziwne i szczerze, za przeproszeniem - z dupy wzięte. Reżyser ponoć chciał unowocześnić całość, ale nie mam pojęcia skąd wziął mu się taki pomysł. Po prostu dziwne, nie umiem tego ująć inaczej.
Sceny erotyczne w filmie krytykowane są nawet przez samych powstańców, którzy mieli okazję obejrzeć produkcję pana Komasy. W czasie powstania wszyscy byli tak zmęczeni i przerażeni, że nawet, brzydko mówiąc, im się nie chciało. Ot co. A scena seksu dodatkowo jest pokazana w tym, znanym już z poprzednich scen, slow mode i okraszona jakże pasującym dubstepem. śmiech sam cisnął się na usta.
Kolejnym nieco dziwnym i w sumie nie wiadomo skąd wziętym wątkiem, jest wszechobecne palenie papierosów. Może się czepiam, ale naprawdę nie wiem, co reżyser chciał przez to przekazać. A palą wszyscy, powiedziałabym nawet, że na ekranie częściej pojawiają się kobiety z papierosem. Jest tego przesyt, aż widz zaczyna się zastanawiać, o co właściwie chodzi.
Dodatkowo niektóre sceny były trochę irracjonalne - choćby ta, gdzie jedną z bohaterek trafił czołg ( z kilu metrów) a ta nie dość, że nie umarła od razu, to była w całkiem niezłym stanie (a powinna raczej zostać rozerwana na strzępy) i zdołała nawet co nieco powiedzieć przed śmiercią. Takich niedociągnięć jest kilka, ale da się je wybaczyć.


"Miasto 44" nie jest złym filmem. Dość dobrze odzwierciedla realia historyczne, jednak nie brakuje mu minusów. Dziwne sceny wzięte nie wiadomo skąd. Sama fabuła nie jest wysokich lotów, wątek miłosny również ( borze szumiący, jak mnie denerwowała główna bohaterka), ale walka i zapał młodych ludzi pokazana jest naprawdę dobrze. 
Na wielką pochwałę zasługuje, osobiście moja ulubiona, scena końcowa, gdzie ukazaną mamy panoramę płonącej Warszawy, która stopniowa zmienia się we współczesny jej obraz. Scena ta daje naprawdę do myślenia, ile poświęcenia włożyć musiał naród polski, by odbudować to, co zostało niemal doszczętnie zniszczone i wdeptane w ziemia. 
Ogólnie rzecz ujmując, wciąż mam mieszane, jednak sądzę, że drugi raz do kina bym się nie wybrała. Zdania jak zawsze są podzielone na wielkich zwolenników i tych, którym film kompletnie nie przypadł do gustu. Ja uplasuję się gdzieś po środku, ponieważ było to jednak coś więcej, niż sobie wyobrażałam.

                                                                                                                                            Rose.

poniedziałek, 6 października 2014

3#Zapowiedź

F
Iwona Menzel po kilku latach nieobecności na rynku księgarskim i kilkunastu latach nieobecności w Polsce, wróciła znakomitą i bardzo dobrze przyjętą przez Czytelników oraz dziennikarzy Szeptuchą.

Dlatego też zdecydowaliśmy się przypomnieć jej debiutancką książkę W poszukiwaniu zapachu snów. Wbrew pozorom powieść ta tylko zyskała na aktualności.
Menzel opisuje historie rozgrywające się przed dwudziestu pięciu latu, w chwili gdy padał mur berliński, a w Polsce dochodziła do głosu gospodarka rynkowa.



Europa między Wschodem a Zachodem, początek burzliwych lat dziewięćdziesiątych. W Polsce zostaje obalona komuna, w Berlinie pada mur, droga do zjednoczenia Niemiec staje otworem.Na Bałkanach ziemia zaczyna nasiąkać bratnią krwią.
Między Niemcami i Polską krąży niestrudzenie matka dziesięcioletniego Jana, która od lat w Niemczech wychowuje samotnie syna.
Z zapartym tchem obserwuje dramatyczny rozwój wydarzeń i heroiczne wysiłki swojej polskiej rodziny, która chwyta się każdego sposobu, żeby uratować przed ostateczną zagładą podupadły majątek.
W przypływie szaleńczej odwagi matka Jana spełnia marzenie swojego dzieciństwa i kupuje konia. Marzenia nie spełniają się jednak bezkarnie: Lukrecja okazuje się wierzchowcem wyjątkowo krnąbrnym, nad związkiem bohaterki z ukochanym Joshem coraz bardziej ciąży cień jego byłej żony, a niepokojące nocne telefony rabują jej resztki snu. Euforia zjednoczeniowa mija szybko, kwitnące krajobrazy w nowych landach kwitną nie dla każdego i powoli powraca cicha tęsknota za dobrymi, starymi czasami.
W poszukiwaniu zapachu snów ukaże się 8 października

A jak Wy zapatrujecie się na tę pozycję?
                                                                                                                                    Evra.

czwartek, 2 października 2014

Podsumowanie września

Powrót z wakacji, jeszcze Hiszpania ^^

September
Wrzesień powszechnie należy do szkoły. I mną zawładnął szkolny chaos niecnie zjadający mój wolny czas. Druga klasa liceum obfituje w naukę i mnogość lektur (ah ten human). Przerobliśmy już 3 (Dziady, Pana Tadeusza i Konrada Wallenroda) a na jutro mam Dolinę Issy ~.~
Godzinowo nie jest tak źle, najpóźniej kończę 16.30 (dwa razy w tygodniu) w pozostałe dni o 15.45.
Brakuje mi słońca, cały czas tylko deszcz i chmury, brr.

Przeczytane książki:

"Dotyk Julii" - Tehereh Mafi [recenzja]
"Szary Mag" - Jarosław Prusiński [recenzja]
"Countdown" - Mira Grant [recenzja]
"Kroniki Jakuba Wędrowycza" - Andrzej Pilipiuk [recenzja]
"Blackout" - Mira Grant (recenzja wkrótce)
"Wielki Marsz" - Stephen King (recenzja wkrótce)

Łączna liczba przeczytanych stron: 1558 (słabiuuutko)

Ogólne statystyki:
Ogólna liczba postów [razem z tym]: 5
Obserwatorzy: 56 [+2]
Liczba wyświetleń: 5869 [+1074]
Komentarze: 447 [+29]


Jak widać, u mnie raczej słabo, a jak Wam minął wrzesień?

środa, 1 października 2014

Andrzej Pilipiuk - Kroniki Jakuba Wędrowycza"

Tytuł: Kroniki Jakuba Wędrowycza
Autor: Andrzej Pilipiuk
Data premiery: 2011 (data przybliżona)
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 296
Moja ocena: 8,5/10

"Polscy autorzy raczej unikają tematyki polskiej a nawet scenografii kraju ojczystego. Jeśli już postanowią napisać utwór fantastyczny którego akcja rozgrywa się w Polsce, to po pierwszej próbie z ulgą odskakują od niewygodnego tematu. Po Weselu w Atomicach Mrożka niełatwo jest ulokować się na serio a i na wesoło w Tu i Teraz. Andrzej Pilipiuk jest chlubnym wyjątkiem który nie przestraszył się starcia ze skrzeczącą rzeczywistością. Stworzył postać filozofa chwilami oscylującego w stronę menela, dziwaka i geniusza rycerza i dowcipnisia Polaka-Który-Potrafi, i Polaka któremu się chce. Do tego szlachetnego altruisty, który za trudy dla świata chce tylko dobrego słowa. I dobrego trunku. Masz problemy z duchami przodków? Coś stuka w Twoim domu? Sąsiad jest wampirem? Udaj się do Jakuba Wędrowycza najlepszego Cywilnego Egzorcysty w Kraju! Być może mieszka na zapadłej wsi na Ścianie Wschodniej być może odżywia się własnoręcznie pędzonymi trunkami i wygląda na starego kłusownika ale nie daj się zwieść pozorom! Jeszcze nie pojawił się wampir, kosmita, wilkołak czy upiór, który dałby radę nieustraszonemu egzorcyście w gumofilcach."


Postaci pana Pilipiuka chyba przedstawiać nie muszę, bo jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych autorów w kręgach polskiej fantastyki. Andrzej Pilipiuk 9-krotnie (!) nominowany do nagrody Zajdla, aż wreszcie uhonorowany nią w 2002 r,  głęboko zakorzenił się w kanonach polskiej literatury fantazy. Cykl o przygodach Jakuba Wędrowycza jest chyba jednym z najpopularniejszych, a zarazem najbardziej znanych dzieł w dorobku pisarza. Sama odniosłam wrażenie, że jest to książka, którą się albo kocha, albo nienawidzi. Opinie na jej temat są naprawdę skrajne, jedni kręcą głowami i dziwią się, jak komukolwiek mogą podobać się wypociny pana Pilipiuka, kiedy drudzy opiewają zalety przygód egzorcysty amatora pod niebiosa. Wiedziona ciekawością i zamiłowaniem do polskiej fantastyki, postanowiłam się przekonać, cóż między kartkami piszczy.



"Jakub myślał przez chwilę.

- Ciapuś! - wrzasnął wreszcie. - Gdzie jesteś, zdechlaku?

- Przecież nie masz psa - zdziwił się morderca.

Dwumetrowy pyton wystrzelił spod łóżka i owinął mu się wokół nóg.

- Co to jest? - zawył.
- Zdziwiony? To jest właśnie Ciapuś. Ciapuś, uduś pana."

"Kroniki Jakuba Wędrowycza", jak sama nazwa wskazuje, opowiadają właśnie o owym Jakubie.  któż to taki? Profesji jak przydomków ma wiele, jednak najbardziej znany jest jako egzorcysta - amator, jeden z najlepszych w kraju (albo i na świecie), zaprawiony kłusownik i bimbrownik. Zmora okolicznych władz, ale też również wszelakich istot nadnaturalnych. Tutaj muszę się zatrzymać i oddać głęboki ukłon w stronę autora, gdyż wykreował niesamowicie oryginalną postać. Jakub Wędrowycz to postać niepowtarzalna i bardzo wyróżniająca się na tle innych. Sama odniosłam wrażenie, że jest to bardzo przerysowana i uwydatniona wizja stereotypowego mieszkańca małej polskiej wsi. Prosty chłop, mieszkający w starym domu, nie za bardzo przejmujący się jutrem, a co dopiero władza i moralnością. W dodatku chroniczny alkoholik (czyż to już nie standard w przedstawianiu polaków w większości zagranicznych filmów?). Jakub Czytając dzieło pana Pilipiuka trudno stwierdzić, czy stary Wędrowycz to geniusz czy szaleniec. A może jedno i drugie? Tak tajemnej wiedzy chyba nikt nigdy nie dostąpi, tymczasem tytułowy bohater na pewno na długo zostanie mi w pamięci.




"Kroniki" są zbiorem opowiadań, a jak to już z takowymi zbiorami bywa, jedne opowiadania są lepsze niż inne. W przypadku tejże pozycji do grona tych lepszych należą te obszerniejsze teksty. Niektóre, szczególnie te krótsze wydają się być bardziej wtrąceniami. Niektóre czytałam bez większego zaciekawienia i jakichś większych emocji lekturze towarzyszących, a inne zaś wciągnęły mnie bez reszty. Ogólnie całość prezentuje cię dość dobrze, choć gdyby książka była dłuższa, to na samo wspomnienie bimbru rozbolałaby mnie głowa ( i to bez wcześniejszego spożywanie tegoż trunku), bo na każdej stronie znajduje się odniesienie do napojów wysokoprocentowych. Jest to raczej w żartobliwym kontekście, ale na dłuższa metę po prostu nudnym stałoby się powtarzanie tego samego w kółko. Przygody Wędrowycza raczej są dość niecodzienne i pasują do jego postaci. Różnorakie dziwne egzorcyzmy, zakładanie hotelu w ruderze i więzienie w jego podziemiach satanistów, czy też wytapianie metali z bomby atomowej do sprzedaży na złom to dla niego chleb powszedni. 
Akcja jest raczej nieprzewidywalna, nigdy nie wiesz, co się zdarzy i jest to duży plus. Przy lekturze na pewno nie pozujecie się znudzeni ani senni, a to naprawdę coś. Wiele książek wywołuje u mnie niepohamowane uczucie "chcę spać" i z pewnością "Kroniki" nie należą do tego grona.

"- Zrobili Cię proboszczem w Dębince Dworskiej?

- Tak.

- Co przeskrobałeś?
- Egzorcyzmowałem punków w Jarocinie.(...)"

Język, jakim napisana jest książka, stylizowany jest na prostą, wiejską mowę, jednak widać, że przy budowie takiego języka autor nieźle się namęczył. Wypowiedzi bohaterów są ciekawe, dowcipne i niestandardowe. Parę przekleństw również się znajdzie, jednak panu Pilipiukowi w tej kwestii do Ćwieka daleko. Bardzo dużo osób zarzuca, że dialogi przeładowane są owymi żartami, które nie są śmieszne, a tylko na takie się silą. Cóż, swoim skromnym zdaniem sądzę, że jest to raczej kwestia gustu.Ktoś lubi tego typu humor (hamburgery z psa, polowanie na wszystko co się rusza za pomocą linki hamulcowej etc) to nie będzie miał do tego zastrzeżeń, inni zaś zarzucać będą prymitywność i brak ogłady.
Mnie osobiście język bardzo się podoba, jest lekki, a jednocześnie śmieszny w odbiorze i dobrze dopełnia się z niekonwencjonalnymi bohaterami i satyrycznym światem przedstawionym. 

Podsumowując "Kroniki Jakuba Wedrowycza" to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy lubują się w polskiej fantastyce. Zdaję sobie sprawę, że jest to książka dość specyficzna i, tak jak mówiłam na początku, albo się ją lubi albo nienawidzi. Jedyne co pozostaje, to sięgnąć po nią i przeczytać choć pierwszy rozdział. 
Ja osobiście gorąco polecam, gdyż na mnie przygody starego egzorcysty wywarły bardzo pozytywne wrażenie i obecnie kończę już drugi tom.

                                                                                                                                                         Rose