Tytuł oryginalny: The Long Walk
Autor: Stephen King jako Richard Bachman
Data premiery: 8 lipiec 2008
Wydawca: Pruszyński i S-ka
Liczba stron: 264
Moja ocena: 7/10
"Mroczna alegoryczna wizja przyszłości Stanów Zjednoczonych.
Stu chłopców wyrusza w morderczy marsz - meta będzie tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Tu nie ma miejsca na sportową rywalizację, ludzkie uczucia ani na fair play, ponieważ gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Najwyższą z możliwych."
Pan King ma na swoim koncie kilka rewelacyjnych i wiele bardzo dobrych książek. Jednak nie od razu Rzym zbudowano, tak i nie od zawsze owy autor królem pisania był. "Wielki Marsz" to jedna z jego pierwszych książek, dlatego stanowi ciekawy przykład tego, jak autor rozwija się przez lata. I tu pojawia się pytanie - jak wyglądały jego debiutanckie dzieła? Pewne jest, iż King od początku zwykłym pismakiem nie był, gdyż zarówno "Wielki Marsz" jak i "Carrie", również jedna z jego pierwszych książek, trzymają poziom, jednak wciąż widać przepaść, jaką przebył, by wzbić się na obecny poziom kunsztu literackie.
Ciekawym aspektem jest również sam pseudonim literacki autora - Richard Bachman. King zadał sobie tyle trudu, by nawet stworzyć owej postaci własną, dość tragiczną, biografię. I tak oto Richard stał się człowiekiem cierpiącym na bezsenność, który po nocach pisze swoje powieści, dodatkowo był on ojcem, jednak jego córeczka utopiła się w studni w wieku 6 lat. Kingowi było jednak mało i dorzucił mu raka mózgu i nagłą śmierć na rzadką odmianę schizonomii. Jedno tylko ciśnie się na usta: How Sweet.
"W tej właśnie chwili jesteśmy zajęci umieraniem."
Koncepcja "Wielkiego Marszu" sama w sobie nie jest zbyt oryginalna czy wielce interesująca. Stu młodych chłopców maszerujących w równym tempie aż do ostatniego. Jeśli zwolnisz, zginiesz. Żadna filozofia - albo przebierasz nogami, albo zapoznajesz się bliżej ołowiem. Meta jest tam, gdzie padnie przedostatni z nich. Cóż więc tak przyciągającego i urzekającego jest w tej książce? Zdawałoby się, że na podwalinach tak płytkiego pomysłu nie da się zbudować książki, która nie ciągnęłaby się w nieskończoność. A jednak, nigdy nie mów nigdy, szczególnie w odniesieniu do Króla Stefana.
Świat przedstawiony nie jest zbyt dobrze zarysowany, nie wiemy dokładnie, jaka jest geneza samej idei marszu, skąd wziął się wielki major i dlaczego ma aż tak wielki autorytet, lecz nie jest to wielka wada, choć mnie osobiście ciekawiło, jak doszło do wykształcenia się tak makabrycznej rozrywki. Bo tym własnie "Wielki Marsz" jest. Wielkim show, rozrywką dla całego kraju. Im więcej krwi, im straszniejsza śmierć uczestnika tym lud bardziej zadowolony. Brzmi strasznie, czyż nie? A jednak wiedząc o tym wszystkim, co roku zgłasza się dość spora liczba uczestników, Dobrowolnych, rzecz jasna. Co nimi kieruje? Jakie mają cele, zamiary? Czy są szaleńcami, czy nie mają nic do stracenia w życiu? A może są tak zadufani w sobie, że nie wyobrażają sobie przegranej, a śmierć jest dla nich pojęciem abstrakcyjnym?
"To prawie samobójstwo, tyle że normalne samobójstwo jest szybsze."
To właśnie jest jednym z aspektów tej małej, niepozornej książeczki, który mnie urzekł. King zmienił stu ludzi, sto worków mięsa powłóczących wycieńczonymi kończynami, w zbiór intencji, celów i zamiarów nimi kierujących. Oczywiście nie poznajemy każdego z uczestników w tak bliski sposób, bo na łanach tej, dość krótkiej, pozycji, byłoby to niemożliwe, jednak grupę bliższą głównemu bohaterowi, King prześwietla na wylot. Każdy z nich ma swoją historię, którą mniej lub bardziej chętnie dzieli się z innymi, ma cel i idee. Dzięki temu ten, bezcelowy zdawałoby się, marsz, swoista rzeź, nabiera nowych kształtów. W świetle ich nadziei, celów na przyszłość i różnorakich innych powodów zdawałoby się nawet, że warto. Warto wziąć udział w czymś takim, byle tylko spełnić marzenia, pomóc żonie, czy po prostu dla znalezienia sensu w życiu.
Przedstawianie bohaterów poprzez ich idee nadaje im różnorodności i sprawia, że nie są tacy sami, nie powielają schematów. Każdy jest wyjątkowy, od innych odróżnia go jego historia.
Kreacji bohaterów w "Wielkim Marszu" nie można niczego zarzucić. Mają swoje charaktery, swoje myśli i wypowiadają je na głos, bo cóż innego mogliby robić? Dzięki temu czytelnik jeszcze lepiej ich poznaje, a w samej książce postacie dzielą się na te bardziej normalne, ludzkie, i na tych nieco szalonych, których nikt nie lubi. I tak głośne przemyślenia kompanów głównego bohatera od czasu do czasu przerywa okrzyk "Zatańczę na Twoim grobie!", czy też inne urozmaicenia, jakie serwują nam poboczne postaci.
Przechodząc do dosłownego znaczenia słowa "marsz" nie kojarzy się ono z wielkim wysiłkiem. "Wielki Marsz" to już zupełnie inna liga. Czytając tę książkę zdawało mi się, że czuję, dosłownie chłonę wielkie cierpienie, przez jakie przechodzą uczestnicy. Było to nieludzkie. Wyobraźcie sobie, że musicie iść, przynajmniej 5km/h ZAWSZE. Nie możecie zwolnić. Nie możecie się zatrzymać. Dzień noc, dzień noc. Słońce, deszcz, wiatr. Jecie, śpicie, załatwiacie potrzeby fizjologiczne nieprzerwanie idąc. To już swoiste przesuwanie granicy ludzkich możliwości. Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzili uczestnicy, mimo licznych opisów odczuć głównego bohatera, to wciąż poza moim umysłem. Nie czujesz swoich stóp, nie czujesz swoich nóg, a jednak wciąż przesz do przodu. Dlaczego? Sam już nie wiesz. Taki ogrom cierpienia zmienia ludzi. King dobrze to ujmuje, swoista ewolucja postaci widoczna jest świetnie ukazana, pewni siebie i swego zwycięstwa tracą wiarę i nie liczy się dla nich nic, poza pulsującym obszarem bólu, w jaki zmieniły się ich nogi. Niektórzy wariują, inni zaś wpadają w panikę. Jeszcze inni są na tyle zdesperowani, by mimo żołnierskiej eskorty na czołgach szukać drogi ucieczki. Ryzykują własnym życiem, byle tylko zdobyć choć cień szansy na odpoczynek.
Nigdy nie wiesz, co zrobi z Tobą ból i wyczerpanie. Cierpienie. Nigdy.
"Garraty przyglądał się temu apatycznie i myślał, że nawet groza powszednieje. Nawet śmierć bywa płytka."
Jak wszystko na tym ziemskim padole, książka ta posiada słabe strony. Pomniejszą z nich, są, chwalone wyżej, różnorakie przemyślenia i głośne rozmowy uczestników, książka jest nimi przepełniona. W większości się bardzo mi podobały, były ciekawe i twórcze, jednak trafiło się kilka dialogów, czy też osobistych myśli głównego bohatera, które były nieco pozbawione sensu, czy też po prostu monotonne i nużące. Nie było tego dużo, raptem 2 czy 3 pomniejsze epizody, ale jednak.
Jest to jednak nic, zdaje się być niezauważalnym w porównaniu do głównej ujmy książki, mianowicie zakończenia. Parłam do przodu równo z uczestnikami, by przekonać się, cóż to będzie na końcu. Z dobrą książką wiązałam zakończenie, które będzie swoistą puentą i podsumowanie całego marszu. A cóż dostałam? Ano szybki finał, który nie wnosił nic a nic do lektury, dodatkowo zdawał się być pozbawiony celu. Chęć mordu wywołują u mnie takie zakończenia. To aż się prosi o coś bardziej pasującego do całości.
Podsumowując "Wielki Marsz" jest książką dobrą, ogólne wrażenie zaburza tylko feralny finał, ale jako całość, książka plasuje się dość wysoko. Bardzo dobra lektura dla kogoś, kto lubi obserwować zmiany, jakie zachodzą w ludzkich zachowaniach. Król Stefan nie bez powodu nazywany jest mistrzem i nawet jedna z pierwszych jego publikacji mogłyby pretendować grona jego najbardziej udanych książek.
Evra.
Muszę w końcu zapoznać się z twórczością Kinga, bo wstyd, że jeszcze żadnej z jego książek nie czytałam ;)
OdpowiedzUsuńJa myślałam, że ta książka będzie niesamowicie nudna, bo przecież jak 100 maszerujących chłopaków może być ciekawe? Ale była nawet fsjna ;)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Dla mnie to jedna z najlepszych książek Kinga. Jaką on ma wyobraźnię, wymyśleć coś tak chorego.
OdpowiedzUsuńJak na razie mam na swoim koncie przeczytany Joyland, ale kiedy tylko wypatrzę tę książkę w bibliotece to na pewno wypożyczę ^^ Zapowiada się interesująco i drastycznie :3
OdpowiedzUsuńCzytałam o tej książce wiele opinii-tych gorszych i złych :) Chyba sama będę musiała się przekonać.
OdpowiedzUsuńI chociaż przed książkami Kinga wzbraniam się rękami i nogami, powoli ulegam chętce przeczytania jednej z jego książek. Ale za nim do tego dojdzie, to trochę czasu minie :)
OdpowiedzUsuńNiestety początki bywają trudne...
OdpowiedzUsuńTo była jedna z pierwszych książek Kinga, którą przeczytałam. Kurczę i teraz mam problem, bo wiem, że książką bardzo mi się podobała, ale zakończenia nijak mogę sobie przypomnieć. Czas ją chyba odświeżyć ;)
OdpowiedzUsuńWielki Marsz czytałem lata temu, mając jakieś 17 wiosen na karku. Szalenie mi się podobało. To jedna z tych książek Króla, którą dosłownie połknąłem. Kilka intensywnych godzin lektury, napięcie sięgające zenitu, no i ten finał. Mnie nie rozczarował, wręcz przeciwnie. Tani chwyt, ale jakże działający na wyobraźnie. Chętnie bym wrócił, przeczytał ponownie, ale trochę boję się rozczarowania, w końcu przecież gust i wymagania od tego czasu mocno pojechały w górę.
OdpowiedzUsuńCóż, finał może i rzeczywiście działał na wyobraźnie,ale mnie raczej nie usatysfakcjonował. Przecież to, co się stało na końcu mogło potrwać tylko chwilę, a potem co? Wolałabym się już dowiedzieć i zaspokoić ciekawość, a nie. Choć rozumiem, że wielu czytelników lubi takie "otwarte" zakończenie, ja do takowych nie należę.
Usuń