Tytuł: Countdown
Tytuł oryginalny: countdown
Autor: Mira Grant
Data premiery: 30 czerwiec 2014
Wydawca: SQN
Liczba stron: 96
Moja ocena: 8/10
"Świat jaki znasz przestanie istnieć!
Jedyną nadzieją dla młodziutkiej Amandy Amberlee jest doktor Daniel Wells. Nastolatka cierpi na zaawansowane stadium białaczki, którą pokonać może tylko i wyłącznie Marburg EX19 – pierwszy na świecie skuteczny lek na raka, stworzony z jednego z najbardziej niebezpiecznych wirusów znanych człowiekowi. Wszystko wskazuje na to, że specyfik działa – dzięki doktorowi Wellsowi Amanda wraca powoli do normalnego życia.
Jednocześnie w niezależnym laboratorium w Wirginii trwają zaawansowane badania nad szczepionką, która raz na zawsze miałaby uwolnić ludzkość od wirusa grypy. Nie każdemu jednak podobają się badania doktora Alexandra Kellisa. Grupa określająca się Armią Wybawienia włamuje się do laboratoriów naukowca, doszczętnie niszcząc dorobek jego życia.
Tym samym wywołana zostaje reakcja łańcuchowa zwyczajnych zbiegów okoliczności i gry przypadków, której wynikiem już wkrótce będzie kres znanego świata.Tak wyglądał początek końca. Przeczytajcie o Powstaniu!"
"Przegląd Końca Świata" to rozbudowana trylogia osadzona w postapokaliptycznym świecie, gdzie powłóczące nogami zombie to chleb powszedni. Autorka postarała się o niesamowicie dopracowany świat, jednak nie wszystko da się opisać na kartach głównych części. Takim aspektem jest właśnie Powstanie, czyli czas, kiedy wszystko się zaczęło, a apokalipsa zbierała swoje największe żniwo.
"Countdown", jak łatwo można się domyślić, nie stanowi nieprzerwanej opowieści, to raczej zbiór opowiadań pisanych z różnych perspektyw na przestrzeni dość długiego czasu. Rozdziały opatrzone są datą, więc łatwo się zorientować, co, jak i gdzie. Wszystko dzieje się stopniowo, jedno wydarzenie napędza drugie, by w końcu połączyć się w zwartą i logiczną całość, która jasno pokazuje, jak wszystko się zaczęło.
Mira Grant, zresztą jak zawsze, dopracowała wszystko. Wszystko jest tak logiczne, że aż przerażające. Czytając ma się wrażenie, że to wszystko może wydarzyć się za chwilę, bo w końcu to takie proste i oczywiste. Bum bum bum, jeden wirus, drugi wirus łączą się i bum bum bum, mamy zombie. Proste prawda? W świecie "Przeglądu Końca Świata" właśnie tak to wyglądało.
Dodając do tego niezwykle plastyczne opisy i rozdziały z punktu widzenia samego wirusa (te wywarły na mnie chyba największe wrażenie) dostajemy spójną historię tego, co miało być zbawieniem ludzkości, a stało się jej zgubą.
Dla fanów owej trylogii, "Countdown" to naprawdę miły dodatek do historii Masonów i spółki. Cała nowelka stanowi świetne uzupełnienie tego, co już wiemy. Sprawia, że wszystko wskakuje na swoje miejsce, a wszelkie nieścisłości i niedopowiedzenia zostają rozwiane. Język trzyma poziom, akcja toczy się swoim tempem, a bohaterowie, choć niezbyt ważni, stanowią spójną całość z światem przedstawionym i przede wszystkim nie są tacy sami.
Ogrom medycznych aspektów, jakie zdaje się zawierać w sobie książka, nie jest wcale przytłaczający. Autorka zna się na rzeczy i wszystko przedstawia w naprawdę przystępny sposób tak, by nikt, nawet ja, nie miał kłopotu z czytaniem i zrozumieniem, co w wirusie piszczy,
Choć nowelę można czytać jako osobną część, polecam ją raczej tym, którzy przeczytali choć "Feed", ale "Countdown" najlepszą lekturą będzie dla tych, którzy mają za sobą już dwie pierwsze części. Wtedy po prostu ma się większą wiedzę na temat tego, co się stało i "Countdown" tylko uzupełni braki w wiedzy.
Niemniej jednak, książka warta przeczytania, obiecuję, że nie pożałujecie czasu (krótkiego), jaki na nią poświęcicie!
Rose.
Recenzje książek z serii "Przeglądu Końca świata":
"Feed"
"Deadline"
poniedziałek, 29 września 2014
sobota, 20 września 2014
Jarosław Prusiński - "Szary Mag"
Tytuł: "Szary Mag"
Autor: Jarosław Prusiński
Seria: Szary Mag część I
Wydawnictwo: Self Publishing/Wydaje.pl
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 54
Moja ocena: 7
"Minipowieść „Szary Mag” to wstęp do nowej trylogii fantasy, rozgrywającej się w świecie, w którym słowa ciągle mają jeszcze moc tworzenia, a ludzie, zwani magami, wciąż potrafią nimi władać. Czytelnik nie znajdzie tu prostych schematów, świat został stworzony od nowa, od początku trzeba go odkryć.
„Szary Mag” jest opowieścią o samotności, niezrozumieniu i miłości silniejszej niż czary. Chociaż minipowieść jest wstępem do kolejnych, pełnowymiarowych części, to jednak stanowi odrębną całość, niezależną historię.
Warto polecić tę pozycję; tym którzy lubią fantasy, tym którzy lubią opowieści o miłości oraz tym wszystkim, którzy lubią niebanalne i ciekawe książki"
Jak już wiele razy podkreślałam, gatunek fantastyczny ma szczególne miejsce w moich książkowych upodobaniach. Dobrą fantastyką nigdy nie pogardzę, to jest właśnie to, na co zawsze mam ochotę, niezależnie od humoru. Dlatego tez, kiedy dostałam propozycję recenzji "Szarego Maga" nie wahałam się ani chwili. Było to dla mnie coś zupełnie nowego pod wieloma względami - nigdy nie czytałam minipowieści, która w dodatku jest debiutem autora. Nie marnując czasu zagłebiłam się w świat wykreowany przez pana Prusińskiego.
"Szary Mag" to minipowieść, wstęp do kolejnych tomów, które pojawią się już w pełnym formacie. Książka typowo fantastyczna, wprowadza nas w nowo wykreowany świat, rządzący się własnymi prawami, pełen magii i przygody. Sam pomysł ze słowami mającymi moc, czarodziejami i ich prześladowaniem nie jest zbyt oryginalny. Nie wydaje mi się to minusem, gdyż dużo książek opiera się na podobnych motywach, a wciąż potrafią zachwycać.
W tym przypadku autor serwuje nam dwójkę głównych bohaterów - niewolnicę Vivian i tytułowego Szarego Maga, czyli jej Pana. Oczywiście szybko okazuje się, że dziewoja do grzecznych i uległych nie należy. Nienawidzi maga, który uważa się za jej wybawcę, próbuje uciec. Do tego ma zadziorny charakter i nie daje sobą pomiatać. Do kompletu jest oczywiście oszałamiająco piękna (któż by pomyślał) i utalentowana jako czarodziejka. Sam Szary Mag to początkowo dość posępna postać, jest pewny siebie i wie, co robi. Trudno rozpisywać się nad kreacją bohaterów, bo cóż można wyrazić na 54 stronach, ale jak na razie postać Vivian jest dość schematyczna - piękna, utalentowana i pełna potencjału kobieta. Jej Pan nieco bardziej intryguje, mam nadzieję, że jego postać rozwinie się w dobrym kierunku w pozostałych częściach.
Mini powieść w swojej idei ma wprowadzenie czytelnika, zaprezentowanie mu zarysu bohaterów, świata i akcji. Co do ostatniego, to nawet jak na swoje małe gabaryty, jest tego sporo. Co prawda wątki nie są bardzo rozwinięte, bo po prostu nie mogą być, ale przygody dwójki bohaterów są dość ciekawe i wciągające.
Jeżyk książki nie pozostawia żadnych zastrzeżeń. Nie jest wybitny, ale też nie prosty. Dialogi są na dobrym poziomie, a opisy wpasowują się w całość. Czyta się szybko i przyjemnie, nie ma mowy o zgrzytaniu zębami nad jakimiś dziwnymi wyrazami, czy nieścisłościami. Myślę, że całość napisana jest w taki sposób, by nie sprawiać kłopotu dorosłym, jak i tym trochę młodszym czytelnikom
"Szary Mag" to lektura na niedługi czas, idealna do czytania, kiedy ma się dosłownie chwilę wolnego czasu. Ciekawy świat i wciągające przygody sprawiają, że nawet nie zauważa się, kiedy wyrazu przemykają przed oczami i nagle bum! Koniec. Koniec, co do którego nie jestem bardzo przekonana, ale to już raczej kwestia gustu. Jako zwolenniczka epickich walk i niebanalnej akcji wprowadzenie wątku romantycznego średnio mi się podoba, ale to tylko moje zdanie, a jestem pewna, że znajdzie się wiele fanów takowego rozwoju akcji.
Rose Evra.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Borze szumiący, jak ten czas gna do przodu ;...; Nowy rok szkolny nieźle daje mi w kość, jestem w klasie humanistycznej i mam tyle lektur, że chyba w nich utonę (a zapewniam Was, że pływać nie umiem). Obecnie Pan Tadeusz pozdrawia, bo mam go przeczytać na poniedziałek. O 5 zaległych recenzjach lepiej nie wspominać.
Za możliwość przeczytania książki dziękuje autorowi.
Autor: Jarosław Prusiński
Seria: Szary Mag część I
Wydawnictwo: Self Publishing/Wydaje.pl
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 54
Moja ocena: 7
"Minipowieść „Szary Mag” to wstęp do nowej trylogii fantasy, rozgrywającej się w świecie, w którym słowa ciągle mają jeszcze moc tworzenia, a ludzie, zwani magami, wciąż potrafią nimi władać. Czytelnik nie znajdzie tu prostych schematów, świat został stworzony od nowa, od początku trzeba go odkryć.
„Szary Mag” jest opowieścią o samotności, niezrozumieniu i miłości silniejszej niż czary. Chociaż minipowieść jest wstępem do kolejnych, pełnowymiarowych części, to jednak stanowi odrębną całość, niezależną historię.
Warto polecić tę pozycję; tym którzy lubią fantasy, tym którzy lubią opowieści o miłości oraz tym wszystkim, którzy lubią niebanalne i ciekawe książki"
Jak już wiele razy podkreślałam, gatunek fantastyczny ma szczególne miejsce w moich książkowych upodobaniach. Dobrą fantastyką nigdy nie pogardzę, to jest właśnie to, na co zawsze mam ochotę, niezależnie od humoru. Dlatego tez, kiedy dostałam propozycję recenzji "Szarego Maga" nie wahałam się ani chwili. Było to dla mnie coś zupełnie nowego pod wieloma względami - nigdy nie czytałam minipowieści, która w dodatku jest debiutem autora. Nie marnując czasu zagłebiłam się w świat wykreowany przez pana Prusińskiego.
"Szary Mag" to minipowieść, wstęp do kolejnych tomów, które pojawią się już w pełnym formacie. Książka typowo fantastyczna, wprowadza nas w nowo wykreowany świat, rządzący się własnymi prawami, pełen magii i przygody. Sam pomysł ze słowami mającymi moc, czarodziejami i ich prześladowaniem nie jest zbyt oryginalny. Nie wydaje mi się to minusem, gdyż dużo książek opiera się na podobnych motywach, a wciąż potrafią zachwycać.
W tym przypadku autor serwuje nam dwójkę głównych bohaterów - niewolnicę Vivian i tytułowego Szarego Maga, czyli jej Pana. Oczywiście szybko okazuje się, że dziewoja do grzecznych i uległych nie należy. Nienawidzi maga, który uważa się za jej wybawcę, próbuje uciec. Do tego ma zadziorny charakter i nie daje sobą pomiatać. Do kompletu jest oczywiście oszałamiająco piękna (któż by pomyślał) i utalentowana jako czarodziejka. Sam Szary Mag to początkowo dość posępna postać, jest pewny siebie i wie, co robi. Trudno rozpisywać się nad kreacją bohaterów, bo cóż można wyrazić na 54 stronach, ale jak na razie postać Vivian jest dość schematyczna - piękna, utalentowana i pełna potencjału kobieta. Jej Pan nieco bardziej intryguje, mam nadzieję, że jego postać rozwinie się w dobrym kierunku w pozostałych częściach.
Mini powieść w swojej idei ma wprowadzenie czytelnika, zaprezentowanie mu zarysu bohaterów, świata i akcji. Co do ostatniego, to nawet jak na swoje małe gabaryty, jest tego sporo. Co prawda wątki nie są bardzo rozwinięte, bo po prostu nie mogą być, ale przygody dwójki bohaterów są dość ciekawe i wciągające.
Jeżyk książki nie pozostawia żadnych zastrzeżeń. Nie jest wybitny, ale też nie prosty. Dialogi są na dobrym poziomie, a opisy wpasowują się w całość. Czyta się szybko i przyjemnie, nie ma mowy o zgrzytaniu zębami nad jakimiś dziwnymi wyrazami, czy nieścisłościami. Myślę, że całość napisana jest w taki sposób, by nie sprawiać kłopotu dorosłym, jak i tym trochę młodszym czytelnikom
"Szary Mag" to lektura na niedługi czas, idealna do czytania, kiedy ma się dosłownie chwilę wolnego czasu. Ciekawy świat i wciągające przygody sprawiają, że nawet nie zauważa się, kiedy wyrazu przemykają przed oczami i nagle bum! Koniec. Koniec, co do którego nie jestem bardzo przekonana, ale to już raczej kwestia gustu. Jako zwolenniczka epickich walk i niebanalnej akcji wprowadzenie wątku romantycznego średnio mi się podoba, ale to tylko moje zdanie, a jestem pewna, że znajdzie się wiele fanów takowego rozwoju akcji.
Rose Evra.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Borze szumiący, jak ten czas gna do przodu ;...; Nowy rok szkolny nieźle daje mi w kość, jestem w klasie humanistycznej i mam tyle lektur, że chyba w nich utonę (a zapewniam Was, że pływać nie umiem). Obecnie Pan Tadeusz pozdrawia, bo mam go przeczytać na poniedziałek. O 5 zaległych recenzjach lepiej nie wspominać.
Za możliwość przeczytania książki dziękuje autorowi.
wtorek, 9 września 2014
Tehereh Mafi - "Dotyk Julii"
Tytuł: Dotyk Julii
Tytuł oryginalny: Shatter Me
Autor: Tehereh Mafi
Data premiery: 28 kwietnia 2014
Wydawca: Otwarte
Liczba stron: 336
Moja ocena: 4/10
„Nie możesz mnie dotknąć – szepczę. Kłamię – oto, czego mu nie mówię. Możesz mnie dotknąć – oto, czego nigdy nie powiem. Proszę, dotknij mnie – oto, co chcę powiedzieć”.
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha. Bestsellerowa powieść, która podbiła serca czytelniczek na cały świecie.
„Uzależniająca, pełna napięcia i niezwykle zmysłowa. Chciałabym tak pisać. Po prostu nie możesz się oderwać od lektury”. Lauren Kate, autorka Upadłych
"Dotyk Julii" to książka należąca do tych, po które sięgnęłam z czystej ciekawości, głównie po to, by wyrobić sobie swoje własne zdanie na temat tej pozycji. Bo recenzje mnożą się jak króliki, aż nie sposób zliczyć, ile zachwytów tudzież ohów i ahów wszelkich naczytałam się na jej temat. A że mi żadna książka nie straszna, Julia i mnie dotknęła.
Jako że pomysł z zabójczym dotykiem oryginalny zbytnio nie jest (czy muszę tutaj przytaczać X-menów?), a książek z dystopią w tle nie brakuje, nie robiłam sobie wielkich nadzień na coś innowacyjnego, raczej na książkę z serii tych odmóżdżaczy, które wyjmują parę godzin z życia po ciężkim dniu. Co natomiast otrzymałam? Ciężkie czytanie po ciężkim dniu, aż ciśnie się na usta sarkastyczne "To lubię - rzekłem - To lubię".
Na samym początku nie jest źle, na pochwałę zasługuje okładka, jest naprawdę dobrze wykonana. Pasuje do tematyki książki, a sama oprawa graficzna zachwyca. Lećmy dalej - pierwszy rozdział przypadł mi do gustu. Misterny język, pełen porównań i metafor, dziewczyna zamknięta w psychiatryku bez kontaktu za światem zewnętrznym, a wszystko to okraszone atmosferą tajemnicy. Miodnie po prostu, ale do czasu. Jak to mądrzy ludzie mawiają, im dalej w las, tym więcej drzew. Jeśli za drzewa uzna się coraz bardziej widoczne i denerwujące wady, to owe powiedzenia pasuje idealnie do tej książki.
Początkowy zachwyt niecodziennym językiem mija bardzo szybko. Już po kilkunastu stronach mam dość wyniosłych metafor, porównań i wszechobecnych hiperboli. Odniosłam wrażenie, że autorka zepchnęła fabułę na drugi plan, byle tylko upchać jak najwięcej środków stylistycznych. Koło 100 strony miałam już dość - akcja rozciągnięta do niemożliwości przez mnogość długich opisów, sztywnie sklecone dialogi i mdli bohaterowie. "Dotyk Julii" męczył mnie jak mało która książka wcześniej.
Tytuł oryginalny: Shatter Me
Autor: Tehereh Mafi
Data premiery: 28 kwietnia 2014
Wydawca: Otwarte
Liczba stron: 336
Moja ocena: 4/10
„Nie możesz mnie dotknąć – szepczę. Kłamię – oto, czego mu nie mówię. Możesz mnie dotknąć – oto, czego nigdy nie powiem. Proszę, dotknij mnie – oto, co chcę powiedzieć”.
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć światem. Julia jednak po raz pierwszy w życiu się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha. Bestsellerowa powieść, która podbiła serca czytelniczek na cały świecie.
„Uzależniająca, pełna napięcia i niezwykle zmysłowa. Chciałabym tak pisać. Po prostu nie możesz się oderwać od lektury”. Lauren Kate, autorka Upadłych
"Dotyk Julii" to książka należąca do tych, po które sięgnęłam z czystej ciekawości, głównie po to, by wyrobić sobie swoje własne zdanie na temat tej pozycji. Bo recenzje mnożą się jak króliki, aż nie sposób zliczyć, ile zachwytów tudzież ohów i ahów wszelkich naczytałam się na jej temat. A że mi żadna książka nie straszna, Julia i mnie dotknęła.
Jako że pomysł z zabójczym dotykiem oryginalny zbytnio nie jest (czy muszę tutaj przytaczać X-menów?), a książek z dystopią w tle nie brakuje, nie robiłam sobie wielkich nadzień na coś innowacyjnego, raczej na książkę z serii tych odmóżdżaczy, które wyjmują parę godzin z życia po ciężkim dniu. Co natomiast otrzymałam? Ciężkie czytanie po ciężkim dniu, aż ciśnie się na usta sarkastyczne "To lubię - rzekłem - To lubię".
"- Nie możesz mnie dotknąć. - szepczę.
Nie mówię mu: kłamię. Nigdy nie powiem: możesz mnie dotknąć. Chcę powiedzieć: proszę, dotknij mnie."
Na samym początku nie jest źle, na pochwałę zasługuje okładka, jest naprawdę dobrze wykonana. Pasuje do tematyki książki, a sama oprawa graficzna zachwyca. Lećmy dalej - pierwszy rozdział przypadł mi do gustu. Misterny język, pełen porównań i metafor, dziewczyna zamknięta w psychiatryku bez kontaktu za światem zewnętrznym, a wszystko to okraszone atmosferą tajemnicy. Miodnie po prostu, ale do czasu. Jak to mądrzy ludzie mawiają, im dalej w las, tym więcej drzew. Jeśli za drzewa uzna się coraz bardziej widoczne i denerwujące wady, to owe powiedzenia pasuje idealnie do tej książki.
Początkowy zachwyt niecodziennym językiem mija bardzo szybko. Już po kilkunastu stronach mam dość wyniosłych metafor, porównań i wszechobecnych hiperboli. Odniosłam wrażenie, że autorka zepchnęła fabułę na drugi plan, byle tylko upchać jak najwięcej środków stylistycznych. Koło 100 strony miałam już dość - akcja rozciągnięta do niemożliwości przez mnogość długich opisów, sztywnie sklecone dialogi i mdli bohaterowie. "Dotyk Julii" męczył mnie jak mało która książka wcześniej.
Początkowe pozytywne wrażenie o Julii minęło równie szybko. Przez 3/4 książki miałam ochotę uderzyć ją w twarz, byle tylko przestała się zachowywać jak ciepła klucha. Była to chyba najnudniejsza postać, z jaką się spotkałam. Ciągle tylko przeżywała swoje cierpienie, dodatkowo jest niezdecydowana. Jej sposób myślenia, liczenie wszystkiego stał się równie irytujący, jak cała reszta. Rozumiem, że ją skrzywdzili, że cierpi całe życie, ale, borze szumiący, ile można?
Na dokładkę mamy pana idealnego, czyli nikogo innego, jak Adama we własnej osobie. Jak książka z gatunku dystopii mogłaby się odbyć bez idealnego wybranka serca głównej bohaterki? Ano, nie mogłaby. Adam jest tak perfekcyjny, że to aż w oczy kole. Nic się dla niego nie liczy oprócz pięknej Julii (czyżbym zapomniała wspomnieć, że Julia piękną była of kors?), bohater bez wyrazu i charakteru.
Całość tego bezbarwnego trio nieco ratuje Warner. Psychopatyczny, szalony Warner, którego nie da się nie lubić. Jedyna postać, która jako tako zachowała wyrazistość w tej hołocie. Oj, przepraszam, na powierzchnie wybija się też nieco Kenji, ze swoimi komentarzami, ale tego to to wiele nie było, więc również nie wspomoże walącej się kreacji bohaterów.
"Nadzieja tego świata wykrwawia się z lufy karabinu."
Tutaj nalezą się gratulacje autorce, która stworzyła dystopię bez kreowania świata przedstawionego. Nie przesadzam, naprawdę, czytelnik nie ma pojęcia, w jakich warunkach żyją bohaterowie. Mamy tylko małe fragmenty, w których napomknięte jest coś o zniszczenia planety, nikłych zasobach naturalnych, ale tak naprawdę nie mamy pojęcia, co się takiego stało, że świat należy do konwencji dystopii. Jest to jedna z poważniejszych wad w książce, dobrze stworzony świat może podnieść poziom książki, uczynić ją dużo lepszą, niż naprawdę jest. Ale to działa w dwie strony, brak kreacji owego świata psuje czytelnicze wrażenia.
Jeśli już o wrażeniach mowa, to zazwyczaj w książkach zawiera się coś takiego, jak fabuła. I tutaj podobny twór znajdziemy. Jednak nie jestem pewna, czy pisać o niej cokolwiek, bo fabuła jest chyba tylko dla zasady. Jest przewidywalna, dość prosta i skupia się głównie na cierpiącej bohaterce i jej wielkiej miłości z Adamem. Niby jest jakaś akcja, niby coś się dzieje, ale wszystko jest tylko tłem dla wszechobecnego romansu. Wszak kto się oprze pełnej wdzięku, piękna i idealnych cech bohaterce Paramore Romance?
Podsumowując, "Dotyk Julii" to lektura niewarta uwagi. Już dawno powinnam się nauczyć i nie sięgać po kolejne tego typu książki, bo większość z nich powiela schematy. Znając jednak życie, w przyszłości zapewne znów zagłębię się w książkę wychwalaną pod niebiosa, tylko po to, by wyrobić sobie własne zdanie. Zdarza się, że wtedy marnuje czas, jak przy lekturze tej pozycji. Na usta ciśnie mi się "trzy razy nie, dziękujemy" i przy takiej też opinii pozostanę. Po następne części na pewno nie sięgnę, niech Julia i Adam pozostaną dla mnie w sferze historii, które nigdy nie doczekają się zakończenia.
Evra.
2#Zapowiedź
W
dorobku pisarskim Virginii Woolf listy stanowią szczególną pozycję. Podobnie
jak dziennik, pisała je przez całe życie, często po kilka dziennie. Do
najbliższych, rodziny, przyjaciół, znajomych, ale również do wydawców czy
instytucji. Zachowało się ich ponad cztery tysiące, zarówno w zbiorach
publicznych w Anglii i w Stanach Zjednoczonych, jak u osób prywatnych.
Pokrewne dusze stanowią ich wybór: otwiera go
dziecinny list do ojca, pisany drukowanymi literami przez sześcioletnią dziewczynkę.
Zamyka ostatni, pożegnalny list do męża. Pomiędzy nimi możemy prześledzić całe
życie Virginii Woolf, od dzieciństwa, przez lata panieńskie, pierwsze próby
pisarskie, małżeństwo, załamanie, pierwszą wojnę, po sukcesy zawodowe i
wydawnicze. Możemy przyjrzeć się jej z bliska, spotykając ją w rozmowie z
innymi i widząc wiele stron jej osobowości. Inaczej bowiem pisała do siostry,
inaczej do przyjaciółki z młodości, a jeszcze inaczej do osób, które dopiero
poznawała, czy których wręcz nie znała. Listy pozwalają odpowiedzieć na pytanie
– jaka była Virginia.
Pokrewne
dusze ukażą się na rynku 24 września
sobota, 6 września 2014
Podsumowanie sierpnia
August
Sierpień nie należał do wolnego czasu. Dwa tygodnie przed końcem wakacji wyjechałam na wakacje i wróciłam dosłownie ostatniego ich dnia. Przez to na bloga czasu praktycznie nie miałam. Już teraz mam 4(!) recenzje do nadrobienia. Nie mam pojęcia, kiedy ja to wszystko zrobię, zważywszy na szkołę. Najgorsze jest to, iż w tym roku mam na drugą zmianę i kończę dość późno. Czuję, iż ten rok będzie ciężki.
Przeczytane książki:
"Numery" - Rachel Ward [recenzja]
"Pan Lodowego Ogrodu tom I" - Jarosław Grzędowicz [recenzja]
"Monument 14" - Emmy Laybourne [recenzja]
Łączna liczba przeczytanych stron: 1209
Ogólne statystyki:
Liczba opublikowanych postów: 7[łącznie z tym]
Obserwatorzy: 54 [+6]
Liczba wyświetleń: 4795 [+969]
Komentarze: 418 [+56]
A Wam jak minął sierpień?
czwartek, 4 września 2014
Emmy Laybourne - "Monument 14"
[okładka i opis - źródło] |
Tytuł oryginalny: Monument 14
Autor: Ammy Laybourne
Data premiery: 17 czerwca 2014
Wydawca: Rebis
Liczba stron: 344
Moja ocena: 7/10
"Potężne tsunami pustoszy wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Nad krajem przetaczają się straszliwe burze, a ze zniszczonego ośrodka wojskowego wydostaje się tajemnicza broń chemiczna. Sześcioro licealistów, dwójka gimnazjalistów i szóstka mniejszych dzieci po wypadku w drodze do szkoły chroni się w supermarkecie. Wielki sklep szybko staje się jednak zarówno ich schronieniem, jak i więzieniem. Grupka zdanych na siebie, przerażonych, odciętych od świata dzieciaków zaczyna tworzyć małą społeczność: organizują sobie życie, dzielą obowiązki, starsi opiekują się młodszymi, ale też ujawniają się szkolne sympatie, antypatie i skrywane dotąd uczucia, wyłaniają się naturalni przywódcy i ci, którzy chcą skorzystać z sytuacji i trochę się zabawić...
Świetnie przedstawieni młodzi bohaterowie, ze swym charakterystycznym językiem, buzującymi emocjami i odmiennymi osobowościami, wymagające i realistyczne sytuacje oraz dynamiczna akcja sprawią, że czytelnicy nie będą mogli oderwać się od lektury."
Czy jesteś absolutnie pewien/a, że nie grozi Ci niebezpieczeństwo? że Twoje życie nie zmieni się diametralnie w ciągu kilku sekund? Czy przypadkiem nagle, niespodziewanie nie utracisz wszystkiego, co do tej pory było Ci bliskie i znajome. Czy masz taką pewność? Odpowiedz jest bardzo prosta: nie masz żadnej gwarancji, że żadna z tych rzeczy nie wydarzy się za kilka minut. Ważniejsze pytanie brzmi, czy zdajesz sobie z tego sprawę?
Pierwsze zdania owej książki mają właśnie taki, dość mocny, przekaz: Niczego nie możemy być pewni.
Na "Monument 14" czaiłam się już dłuższy czas. Spodobała mi się konwencja zamkniętych w supermarkecie dzieci, walczących o przetrwanie. Miałam nadzieje na nieco mocniejszą lekturę, która zawierałaby parę wstrząsających scen dla urozmaicenia, ale cudów również się nie spodziewałam.
Świat przedstawiony w książce obserwujemy z perspektywa Deana - niczym niewyróżniającego się licealisty, który to ni popularny ni bardzo dręczony nie jest, ot zwykły gość trzymający się w cieniu, jakich wielu. Było to dość dobre posunięcie ze strony autorki, bo Dean dość szybko zdobył moją sympatię, choć momentami również irytował - zwłaszcza, kiedy włączał mu się tryb platonicznej miłości do szkolnej piękności - Astrid. Latał za nią, wzdychał, ohał i ahał a i tak nic z tego nie było.
W kwestii innych bohaterów, to mamy tutaj dwie sprzeczności - każdy jest inny, a jednocześnie noszą oni znamiona schematyczności. Owszem, postaci są różni charakterami, ale widzimy tutaj typowy szkolny zestaw - mięśniak, klasowa piękność, ten tajemniczy, nieodzywający się facet, łobuz itp. Nie jest to wadą, ale jest dość zauważalne.
Na pochwałę, za to, zasługują dzieciaki. Potrafiły być śmieszne, kiedy trzeba, ale były również słodkie i pomocne. Oczywiście zdarzały się również te złe i kapryszące, ale to tylko urozmaicało wszystko. tak wykreowane dzieci stały się dobrym dodatkiem do książki i sprawiały, że uśmiechałam się za każdym razem, kiedy tylko padło "nie wymawiajcie imienia Pana Boga na daremni" Batista, czy inny sztandarowy tekst któregoś z dzieciaków.
Co do fabuły - oczekiwałam czegoś nieco innego. Brak mrocznego klimatu i apokalipsy wiszącej w powietrzu został zastąpiony nieco łagodniejszym. Książka zbudowana jest tak, by przyciągnąć uwagę zarówno tych młodszych jak i nieco starszych czytelników. Nie ma drastycznych scen, tych trzymających w napięciu ani uczucia strachu, towarzyszącemu takiemu kataklizmowi. tutaj pojawia się słabsza strona książki - pobyt dzieciaków w supermarkecie się dłuży, każdy dzień wygląda identycznie. Ich organizacja jest prost nie do uwierzenia, praktycznie nie ma problemów z samowolą i marnowaniem zapasów. Zdaje się, jakby mało kto się przejmował tym, iż mogą zginąć i żył z dnia na dzień, beztrosko i swobodnie.
Było to nieco sztuczne, a przez podobnie wyglądający rozkład dnia również nużące. Brak akcji niezwykle rzuca się w oczy, autorka postawiła na szersze grono czytelnicze, decydując się uprościć wszystko. Niestety, książka stała się przez to mało dynamiczna i sprawia wrażenie ospałej.
Pomysł sam w sobie może i był prosty, ale również niesamowity. Niby coś tak banalnego, ale równocześnie coś, na co nikt inny wcześniej nie wpadł. taki pomysł mógł być zrealizowany nieco lepiej.
Język jest prosty, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ani na plus ani na minus. Ot, napisane tak, by nikt nie miał problemu z czytaniem, nie musiał się nadto wytężać przy lekturze, ale również nie jest on niechlujny. Jest dobry, sprawia, że czyta się lekko i takiego tez wyrazu nadaje tej książce. Bowiem jest to własnie taka ksiązka, która odpręży Was po męczącym dniu. taka, przy której można się wyłączyć i wciągną w nieskomplikowaną fabułę, która pozwoli odpocząć szarym komurką.
"Monument 14" to książka, która nie jest powieścią z górnej półki. Nie ma Was zachwycić ani wprawić w osłupienie. Nie będziecie czkeac na to, co wydarzy się na następnej stronie. Jest to książka, którą czyta się, kiedy potrzeba lektury swobodnej, niewymagającej wytężania umysłu. Dobra dla "młodszej" młodziezy jak i dla tych starszych, bowiem tak właśnie jest napisana, by trafiać do jak najszerszego grona. Mimo swoich prostych ram, pozycja ta niesie przesłanie, co zdarza się coraz rzadziej w pozycjach młodzieżowych - nigdy nie wiesz, co może się wydarzyć. Ja sama byłam zadowolona z jej lektury i już poluję na część drugą.
Evra.
poniedziałek, 1 września 2014
Jarosław Grzędowicz - "Pan Lodowego Ogrodu tom I"
Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu - tom I
Autor: Jarosław Grzędowicz
Data premiery: 11 maja 2012
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 545
Moja ocena: 8.5
Pan z Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia.
Vuko Drakkainen samotnie rusza na ratunek ekspedycji naukowej badającej człekopodobną cywilizację planety Midgaard. Pod żadnym pozorem nie może ingerować w rozwój nieznanej kultury. Trafia na zły czas. Planeta powitała go mgłą i śmiercią. Dalej jest tylko gorzej. Trwa wojna bogów. Giną śmiertelnicy. Odwieczne reguły zostały złamane.
Polska fantastyka obca mi nie jest. Powiem więcej, pałam do niej sympatią i uważam, że swoim poziomem nie odbiega od zagranicznych dzieł. Ba! Często rodzime pozycje podobają mi się bardziej, niż rzekome bestsellery z amerykańskich list. Dlatego też chętnie sięgam po powieści tego typu, poznaje nowych autorów i zagłębiam się w historie napisane przez rodaków.
"Pan lodowego Ogrodu" to tytuł, który brzęczał mi gdzieś z tyłu głowy przez długi czas. Coś kojarzyłam, coś dzwoniło, ale nie wiadomo, w którym kościele. Ostatnio przez przypadek natknęłam na na pierwszy tom. Ówcześnie przeczytawszy kilka recenzji oraz informacji o autorze nie zastanawiałam się długo, zaczęłam czytać, choć małe obiekcje, czy tak do końca przypadnie mi do gustu.
Autor: Jarosław Grzędowicz
Data premiery: 11 maja 2012
Wydawca: Fabryka Słów
Liczba stron: 545
Moja ocena: 8.5
Pan z Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia.
Vuko Drakkainen samotnie rusza na ratunek ekspedycji naukowej badającej człekopodobną cywilizację planety Midgaard. Pod żadnym pozorem nie może ingerować w rozwój nieznanej kultury. Trafia na zły czas. Planeta powitała go mgłą i śmiercią. Dalej jest tylko gorzej. Trwa wojna bogów. Giną śmiertelnicy. Odwieczne reguły zostały złamane.
Polska fantastyka obca mi nie jest. Powiem więcej, pałam do niej sympatią i uważam, że swoim poziomem nie odbiega od zagranicznych dzieł. Ba! Często rodzime pozycje podobają mi się bardziej, niż rzekome bestsellery z amerykańskich list. Dlatego też chętnie sięgam po powieści tego typu, poznaje nowych autorów i zagłębiam się w historie napisane przez rodaków.
"Pan lodowego Ogrodu" to tytuł, który brzęczał mi gdzieś z tyłu głowy przez długi czas. Coś kojarzyłam, coś dzwoniło, ale nie wiadomo, w którym kościele. Ostatnio przez przypadek natknęłam na na pierwszy tom. Ówcześnie przeczytawszy kilka recenzji oraz informacji o autorze nie zastanawiałam się długo, zaczęłam czytać, choć małe obiekcje, czy tak do końca przypadnie mi do gustu.
"W słuchawkach hałas. Kontrola sprawdza ostatnie parametry, nadęta suka zaczyna
odliczać co sekundę. Co za głos. Obrażona walkiria w przededniu menstruacji. Mam nadzieję,
że nigdy jej nie spotkam."
"Pan Lodowego Ogrodu" to kawał dobrej fantastyki w polskim wydaniu. Sama jeszcze nie do końca jestem pewna, czy ta seria dołączy do grona moich ulubionych. pierwszy tom to wciąż pierwszy tom, ma na celu wprowadzenie, zapoznanie czytelnika z bohaterami, światem przedstawionym i innymi tego typu aspektami. Ogólnie rzecz ujmując, jest to pozycja dość tajemnica, szczerze powiedziawszy. Jak na razie o samym lodowym ogrodzie ni widu, ni słychu, więc autor chyba się przyczaił i pozostawił swoich czytelników w strefie domysłów.
Podsumowując, pierwsze wrazenie bardzo pozytywne, po drugi tom sięgnę na pewno, bo przygody Vuko i młodego cesarza wciągnęły mnie na tyle, by poznać kontynuacje.
Więc jeśli tylko jesteście fanami fantastyki i macie ochotę na dozę klasycznego jej przykładu, to serdecznie polecam!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Weim, że dzisiaj troche słabo, ale ogarniam się po 2 tyg przerwy wakacyjnej. Ksiązki się czytało, ale pisz tu teraz recenzje! i to dobre! No nic, mam tylko nadzieję, iż nie jest tak źle, a ja do końca nie utonę w szkolnym chaosie i nienapisanych recenzjach!
Evra
W opisie książki wyraźnie widać wpływy sci-fiction, którego nie znoszę, stąd też wzięły się moje obawy, czy to aby na pewno książka dla mnie. Na szczęście, wpływy te pojawiają się tylko na początku i są niewielkie. Potem akcja jest czysto fantastyczna.
Okazuje się bowiem, że gdzieś we wszechświecie istnieje planeta podobna do Ziemi, jednak jej rozwój zatrzymał się na poziomie średniowiecza. Nie to jest jednak najdziwniejsze. Nikt nie mówi o tym głośno, ale istnieją podejrzenia, iż istnieje tam, tfu, magia!
Wtedy też poznajemy Vuko Drakkainena, pół-polaka a pół-chorwata, który podejmuje się misji ratunkowej., bowiem na ową planetę została wysłana ekipa badawcza, która zaginęła. Teraz trzeba posprzątać to, co narozrabiali, by nie zaburzyć równowagi obcej cywilizacji i to właśnie jest misją Vuko. Został on wyposażony w super nowoczesny sprzęt, dodatkowo wszczepiono mu pasożyta - cyfrala, dzięki któremu stał się nadczłowiekiem. Co go czeka na obcej planecie?
Całość fabuły prezentuje się dość zgrabnie i taka właśnie jest. Bohater wędruje po śladach, które napotyka, to tu to tam. Po drodze miewa przygody, zawiązuje przyjaźnie. Wszystko brzmi dość standardowo, jednak w świecie Midgaardu wypada ciekawie i barwnie. Muszę jednak przyznać , że książka podzielona jest na dość długie rozdziały, które noszą znamiona schematyczności. Każdy opowiada, mniej więcej, o jednym etapie podróży. Zaczyna się spokojnie, potem nagle jakaś akcja, która znika równie szybko jak się pojawia, potem znów zastój i na końcu jakiś mały wypadek, by zostawić niedosyt aż do następnego rozdziału. Nie nudziło to tak bardzo, jednak czasem bywało nużące.
Przy fabule będąc, wiem, że wiele osób narzeka na wprowadzony nagle, w środku książki, drugi wątek. Mnie również zazwyczaj denerwuje takie przerywanie fabuły, czyta się czyta, książka wciąga a tu nagle bum! Nowy wątek, nowa historia i człowiek się denerwuje, że nie doczyta tego, w co się już wciągnął. Jednak przy tej pozycji, coś takiego miejsca nie ma. Historia Vuko, owszem, jest interesująca, ale trochę nużąca, ze względu na ową schematyczność wydarzeń, a wątek młodego cesarza jest dobrym przerywnikiem. Tak, czy owak, mnie druga historia zainteresowała i czekam tylko, kiedy drogi Vuko i dziedzica tronu się splotą.
"Zły koń! Bardzo zły, niepozytywny koń! Niedobry koń! Znaczy właściwie nie koń, tylko ten, renifer jakiś... Czy daniel... Cholera cię wie. Zły jeleń! Bardzo niedobre zwierzę wierzchowe nieznanego gatunku! Złe okapi! Brzydka żyrafa!"
Postacie, które wykreował Grzędowicz są bardzo dobre. Vuko ma wszystkie cechy bohatera, jakiego lubię. Jest pewny siebie i sarkastyczny, ale potrafi być też śmiertelnie poważny. Wykorzystuje swoje umiejętności i nie nigdy nie rozpacza. Przy tym zachowuje zimną krew, kiedy potrzeba, a jednocześnie okrasza wszystko celnym humorem. Inne postaci również zasługują na pochwałę. W obu watkach bohaterowie są dość charakterystyczni, mają swoje cechy charakteru i wyróżniają się na tle innych, nie są tylko przypadkowymi zlepkami słów, które bohater spotyka na swojej drodze, ale odgrywają, mniejsze lub większe, role.
W kwestii języka, jakim jest napisana owa pozycja zastrzeżeń nie mam, ba! Czyta się bardzo przyjemnie, nie występuje tutaj nadmierna ilość dziwnych i trudnych do szybkiego przyswojenia wyrazów, co jest duzym plusem. Wszak nie mamy ochoty zatrzymywać się dłużej przy danym fragmencie, a czytanie bez zrozumienia mija się z celem. nie brakuje tutaj również humoru, autor świetnie kreuje wypowiedzi vuko, wplatając w nie duża dozę sarkazmu, ironii i żartu. Nic dodać nic ująć!
W kwestii języka, jakim jest napisana owa pozycja zastrzeżeń nie mam, ba! Czyta się bardzo przyjemnie, nie występuje tutaj nadmierna ilość dziwnych i trudnych do szybkiego przyswojenia wyrazów, co jest duzym plusem. Wszak nie mamy ochoty zatrzymywać się dłużej przy danym fragmencie, a czytanie bez zrozumienia mija się z celem. nie brakuje tutaj również humoru, autor świetnie kreuje wypowiedzi vuko, wplatając w nie duża dozę sarkazmu, ironii i żartu. Nic dodać nic ująć!
"Pan Lodowego Ogrodu" to kawał dobrej fantastyki w polskim wydaniu. Sama jeszcze nie do końca jestem pewna, czy ta seria dołączy do grona moich ulubionych. pierwszy tom to wciąż pierwszy tom, ma na celu wprowadzenie, zapoznanie czytelnika z bohaterami, światem przedstawionym i innymi tego typu aspektami. Ogólnie rzecz ujmując, jest to pozycja dość tajemnica, szczerze powiedziawszy. Jak na razie o samym lodowym ogrodzie ni widu, ni słychu, więc autor chyba się przyczaił i pozostawił swoich czytelników w strefie domysłów.
Podsumowując, pierwsze wrazenie bardzo pozytywne, po drugi tom sięgnę na pewno, bo przygody Vuko i młodego cesarza wciągnęły mnie na tyle, by poznać kontynuacje.
Więc jeśli tylko jesteście fanami fantastyki i macie ochotę na dozę klasycznego jej przykładu, to serdecznie polecam!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Weim, że dzisiaj troche słabo, ale ogarniam się po 2 tyg przerwy wakacyjnej. Ksiązki się czytało, ale pisz tu teraz recenzje! i to dobre! No nic, mam tylko nadzieję, iż nie jest tak źle, a ja do końca nie utonę w szkolnym chaosie i nienapisanych recenzjach!
Evra
Subskrybuj:
Posty (Atom)